Mapy topograficzne
Pierwsza powojenna publikacja topograficzna ukazała się w 1945 r. Była to mapa Polski w skali 1:1 mln (wykonana piórkiem) wydana przez Służbę Topograficzną Wojska Polskiego, ukazująca kraj w nowych granicach z Ziemiami Zachodnimi i Północnymi oraz polskim nazewnictwem. Kolejne pozycje ukazały się w 1947 r., były to m.in. Atlas Samochodowy i mapa Polski w skali 1:500 000.
Na początku lat 50. organizacja cywilnej służby geodezyjnej oraz prace nad osnową były już na tyle zaawansowane, że można było przystąpić do wykonywania map. Po kilku latach przygotowań i analiz zdecydowano (1953), że podstawową skalą dla tego typu opracowań będzie 1:25 000. Wydanie ponad 5600 arkuszy tej mapy (i arkuszy w skalach pochodnych) zakończono w drugiej połowie lat 60. Przy jej opracowaniu korzystano z metody stereofotogrametrycznej (wykorzystując do tego zdjęcia lotnicze) oraz aktualizowano bezpośrednio w terenie mapy przedwojenne. Zanim jednak na dobre wystartowano, w 1955 r. rząd ustalił, że przydałaby się jeszcze szczegółowa mapa topograficzna 1:10 000. Zadanie to, wykonywane głównie przez służbę cywilną realizowano przez dziewiętnaście lat. Pod koniec tego okresu w 1970 r. zorientowano się, że są kłopoty z dotrzymaniem terminu oraz że kilkunastoletnie mapy należałoby zaktualizować. Ustalono zatem nowe harmonogramy, a z pomocą pospieszyła wojskowa służba topograficzna. Gigantyczne przedsięwzięcie ukończono dopiero w 1974 r.; łącznie wykonano ponad 16 tysięcy arkuszy map, z czego 16% było dziełem topografów wojskowych.
Tak się złożyło, że w 1968 r. uchwalono wprowadzenie nowego cywilnego układu współrzędnych „1965”. Od 1970 r. zaczęto zatem produkować mapy topograficzne dla tych samych obszarów, w tej samej skali, ale w dwóch różnych układach współrzędnych: jawne mapy dla gospodarki narodowej w tajnym układzie i tajne mapy dla wojska w de facto jawnym układzie.
Fragment mapy topograficznej w skali 1:25 000 (układ 65)
Pracy zamiast ubywać przybywało, zwłaszcza, że w 1977 r. zdecydowano, iż potrzebny jest cały ciąg skalowy: 1:10 000, 1:25 000, 1: 50 000, 1:100 000, 1:200 000, 1:500 000 i 1:1 000 000. Było to ponad siły wszystkich przedsiębiorstw geodezyjnych w Polsce wraz z wojskowymi topografami. Nie można było robić wszystkiego na raz. Poza tym odłogiem leżała aktualizacja dotychczasowych opracowań. Do 1985 r. udało się na przykład wydać mapy topograficzne w skali 1:25 000 tylko dla ok. 80 % powierzchni kraju.
Ciekawe są losy mapy w skali 1:50 000. Jej cywilną wersję w układzie „1965” wykonano w latach 1977-82 na bazie opracowania wojskowego. W 1993 r. rozpoczęto jednak prace nad jej nową koncepcją w układzie „1942”, a dwa lata później zdecydowano o przejściu na układ „1992”. Tak więc dzisiaj możemy natknąć się na mapy 1:50 000 powstałe w trzech różnych układach.
Fragment mapy topograficznej w skali 1:50 000 (układ 1992)
Ta kartograficzna „twórczość” zaowocowała nie tylko spadkiem dokładności geometrycznej map, wywołanym m.in. zmianami układów współrzędnych i stosowaną wówczas technologią, ale i niespójnymi zasadami redakcji (często nieprzystającej do potrzeb odbiorców) oraz nonsensownymi pomysłami cenzury. Doprowadzało to do takich anomalii, że na mapach w skali 1:50 000 mamy obiekty, których brakuje na mapach 1:10 000, albo nie ma siatki kilometrowej, zaś siatka kartograficzna nie wiadomo dlaczego jest skręcona o bliżej nieznany kąt. Trudno taki produkt w ogóle nazwać mapą.
* K – kartograficzna, T – topograficzna
Wg: M. Stankiewicz, A. Głażewski „Współczesne mapy topograficzne w wersji cywilnej”, Kartografia Polska u progu XXI wieku, Warszawa, 2000
W latach 90. rozpoczęło się mozolne porządkowanie polityki wydawniczej. W 1994 r. wprowadzono wreszcie instrukcję techniczną regulująca redakcję map w skali 1:10 000, a rok później ukazała się robocza wersja mapy topograficznej w skali 1:50 000 wykonana według także zmienionych zasad redakcyjnych. Oba produkty zyskały nowoczesną szatę graficzną. Skalami „wiodącymi” stały się 1:10 000 i 1:50 000, a mapy zaczęto wreszcie produkować w technologii cyfrowej. Przez pierwsze lata było to, co prawda, działanie trochę na oślep (brak standardów), ale z drugiej strony było też formą zdobycia doświadczenia w technologiach cyfrowych i to zarówno dla firm wykonawczych, jak i administracji.
Współcześnie wydawane mapy topograficzne w skali 1:10 000 i 1:50 000
Od 1999 r. (reforma administracji publicznej) mapy topograficzne w skali 1:10 000 Główny Urząd Geodezji i Kartografii wydaje w porozumieniu z marszałkami województw. Tylko w latach 2001-03 firmom geoinformatycznym zlecono wykonanie ponad 1700 arkuszy takich map, oczywiście w wersji cyfrowej. W 2002 r. skończono także z produkcją map 1:50 000 w układzie „1992” w wersji analogowej. Po zawarciu porozumienia pomiędzy Zarządem Geografii Wojskowej (tak przemianowano dotychczasową Służbę Topograficzną WP) a GUGiK rozpoczęto bowiem wykonywanie mapy topograficznej (1:50 000) w stosowanej przez wojsko technologii VMap Level2, czyli mapy wektorowej zapisywanej w bazie danych.
Fragment mapy topograficznej w skali 1:50 000 (VMap Level2)
Po kilku latach analiz, testów i wykonaniu prac pilotażowych (obiekt Włocławek) możliwe stało się uruchomienie zadania tyleż nowatorskiego, co karkołomnego w realizacji, czyli Bazy Danych Topograficznych (TBD). Jej idea sprowadza się do stworzenia jednorodnego zasobu danych topograficznych w skali całego kraju. Podstawowy poziom szczegółowości odpowiadać ma skali mapy 1:10 000. Tak zwany „zasób podstawowy” TBD będzie się składał z wektorowej bazy danych topograficznych, Numerycznego Modelu Terenu i ortofotomapy. Z kolei „zasób kartograficzny” ma być cyfrową reprezentacją bazy w postaci map, które mogą być zarówno produktem docelowym, jak i pośrednim służącym do realizacji opracowań tematycznych. Od 2003 r. wszystkie mapy topograficzne w skali 1:10 000 wykonywane są zgodnie z wymogami TBD. Wprowadzono także odpowiednie standardy techniczne normujące technologię produkcji TBD i rozpoczęto realizację pierwszych 300 arkuszy mapy w tym standardzie.
Powodzenie TBD zależy jednak od wielu czynników zarówno natury technicznej, organizacyjnej, jak i finansowej. Sam proces technologiczny jest dość skomplikowany, a dla zachowania aktualności produktu potrzebne jest współdziałanie wielu różnych instytucji. Przede wszystkim przedsięwzięcie wymaga sporych nakładów finansowych.
W tym miejscu wypada zatem wspomnieć ideę Mapy Gospodarczej Polski, jaka zrodziła się w 1946, autorstwa Felicjana Piątkowskiego (1908-2004) – późniejszego profesora Politechniki Warszawskiej
Mapa gospodarcza: mapa sytuacyjno-wysokościowa i fotoplan
Zakładała ona opracowanie dla całego kraju około 80 tys. arkuszy mapy w skali 1:5000. Każdy z nich miało tworzyć pięć kart/nakładek (1 – sytuacja, granice nieruchomości, rzeźba terenu; 2 – osnowa, urządzenia podziemne; 3 – klasyfikacja gruntów; 4 – projekt urządzeń rolnych i leśnych; 5 – geologia). Do karty nr 1 miał być także dołączany operat katastralny. Po trzech latach prac wykonano mapy obejmujące obszar zaledwie 13 tys. km2. Realizacja całego projektu zajęłaby więc blisko 75 lat! Od ambitnego zadania odstąpiono w 1949 roku. Nie było na nie odpowiednich środków technicznych, ludzi, pieniędzy i czasu.
Od 1945 roku w procesie produkcji map przeplatają się drogi służby cywilnej i wojskowej. Z początku były prawie nierozerwalne. Z biegiem czasu, mimo słownych deklaracji i podpisywanych porozumień, widoczne było coraz większe „zróżnicowanie” w potrzebach i jednej i drugiej służby. W okresie 1973-76 aktualizacją map w skalach 1:50 000-1:200 000 zajęła się już wojskowa służba topograficzna. W latach 90. zaczęła ona nawet wydawać trzy szeregi skalowe według własnego wzoru znaków umownych. Z chwilą przystąpienia Polski do struktur NATO drogi mapy cywilnej i wojskowej rozeszły się jeszcze bardziej. Od 1994 r. wojsko rozpoczęło bowiem produkcję map według (jawnych) standardów paktu, tzw. STANAG-ów (Standardization Agreement) nieprzystających do naszych cywilnych opracowań. W latach 1994-96 wykonało wielkie zadanie związane m.in. z: założeniem wojskowej (podstawowej i szczegółowej) sieci osnowy, pomiarami grawimetrycznymi i przeliczeniem istniejących zbiorów danych na nowy układ odniesienia (WGS 84) i współrzędnych (UTM). Mapy produkowane są obecnie w szeregu obowiązującym w NATO (1:25 000, 1:50 000, 1:100 000, 1:250 000, 1:500 000 i 1:1 000 000). Od 1996 r. Zarząd Topograficzny (od 1999 Zarząd Geografii Wojskowej) realizuje już sukcesywnie mapy w wersji elektronicznej, które określane są symbolami VMap Level 0, 1 i 2 (odpowiadające skalom: 1:1 000 000/250 000/50 000); dla dwóch ostatnich wykonywany jest też Numeryczny Model Terenu (DTED Level 1 i Level 2).
Wspomniane wcześniej porozumienie pomiędzy Zarządem Geografii Wojskowej i GUGiK pozwala w dużym stopniu wykorzystać cyfrowe opracowania map topograficznych w obu służbach, bez kosztownego dublowania prac, jak to miało miejsce jeszcze nie tak dawno.
Ewidencja gruntów
O ile polityka dotycząca opracowań topograficznych podlegała dość częstym zmianom, to w dziedzinie katastru (albo – jak mówią inni – ewidencji gruntów) była w miarę stabilna. Dekret z 1944 r., w wyniku którego rozparcelowano wielkie majątki ziemskie, pomijał ustanowione przed wojną przepisy, w tym – prawo własności. Ale w 1946 r. nic jeszcze nie wskazywało, że kataster będzie niechcianym dzieckiem nowej władzy. Główny Urząd Pomiarów Kraju wydał wtedy wiele zarządzeń, które w gruncie rzeczy sprowadzały się do porządkowania spraw katastralnych. W dekrecie z tego samego roku ustalono, że postępowanie graniczne prowadzi władza miernicza, a w 1947 r. zdołano jeszcze wydać dekret o katastrze gruntowym i budynkowym, opracowany na bazie założeń przedwojennej ustawy katastralnej. Przepis ten nie został jednak zrealizowany.
Zadecydowały względy natury politycznej. Kataster dokumentowałby bowiem prawo własności obywatela do nieruchomości. Dlatego też przez następne trzy lata nie ukazały się żadne przepisy wykonawcze. Natomiast minister odbudowy wydał zarządzenie (1948), w którym określono dokumenty mające moc dowodową przy wznawianiu granic. Dopiero w końcu 1950 r. ukazało się rozporządzenie, które precyzowało, że kataster należy zakładać dla każdej nieruchomości państwowej, natomiast dla nieruchomości pozostających w rękach prywatnych – zbiorowo (np. dla całej wsi), i to tylko w przypadku, gdyby osoby prywatne wystąpiły z wnioskiem o oddzielne zapisy i zapłaciły za prace. Ale nawet i te paragrafy nie weszły praktycznie w życie.
Do 1947 r. nie były również uregulowane przepisy związane z funkcjonowaniem ksiąg wieczystych. Na terenach województw zachodnich i południowych obowiązywały przepisy z cywilnych kodeksów niemieckiego i austriackiego, natomiast na terenie byłej Kongresówki (centralna Polska) regulacje prawne z 1918 r. o ustalaniu dóbr nieruchomych, o przywilejach i hipotekach. W listopadzie 1946 r. ukazał się dekret prawo o księgach wieczystych i przepisy wykonawcze. Według stosowanej w tamtych latach argumentacji, przepisy wprowadzono dla „utrwalenia prawa do ziemi zdobytego przez chłopów na zlikwidowanych obszarnikach”. Swoją drogą władza nie za bardzo zachęcała owych chłopów do bliższego kontaktu z hipoteką, skoro na porządku dziennym były: „uspołecznienie” wsi (przymusowo zakładane spółdzielnie, czyli kołchozy) i wysokie podatki określone w 1949 r. na podstawie społecznej klasyfikacji gruntów wykonanej według „księżycowych” danych z Ministerstwa Rolnictwa i Reform Rolnych oraz Wydziału Rolnego KC. Do tego dochodziła jeszcze wymiana gruntów często krzywdząca indywidualnych rolników, a od 1951 r. obowiązkowe dostawy: najpierw zbóż i ziemniaków, później także mleka i zwierząt rzeźnych. Dostawy skutkowały zaś tym, że tylko w 1954 r. państwo ukarało prawie 1,3 mln chłopów (w tym 48 tys. grzywną, a 3119 więzieniem) za niewywiązywanie się z tego „obywatelskiego” obowiązku. Nie było zresztą nie tylko prawdziwego obrotu ziemią, ale i prawdziwego właściciela, skoro w 1958 r. nieformalny posiadacz stał się tak samo ważny jak właściciel. Nie było więc katastru, a deklarowana powszechność ksiąg wieczystych od początku była fikcją. W dodatku cała wschodnia Polska pozbawiona była praktycznie map (katastralnych) i rejestrów gruntowych.
Dzisiaj dość trudno sobie wyobrazić, jak przez tyle lat państwo mogło funkcjonować bez spójnych przepisów w tym zakresie, ale tak było. Efektem ubocznym było produkowanie w latach 1949-55 map katastralnych niezależnie przez trzy ministerstwa (rolnictwa, leśnictwa i państwowych gospodarstw rolnych) skutkujące bardzo często pogwałceniem podstawowych warunków technicznych obowiązujących przy tego typu pracach.
Wiadomo zaś, że jednym z powodów wprowadzenia w 1955 r. dekretu o ewidencji gruntów i budynków było istotne zmniejszenie wpływów do budżetu państwa z tytułu podatku gruntowego. O tym, jak wielki bałagan panował w urzędowych spisach, świadczy fakt, że gdy w 1949 r. zaordynowano wykonanie (dla ujednolicenia podstaw podatku gruntowego) wspomnianej wcześniej „społecznej” klasyfikacji gruntów na bazie istniejących materiałów, okazało się, że obszar Polski jest mniejszy o 1,5 mln hektarów (5% powierzchni kraju) niż wynikałoby to z pomiarów granic państwa. Problem urósł do rangi narodowego i w 1951 r. przy Głównym Urzędzie Pomiarów Kraju powołano nawet Komisję Główną ds. Ustalania Powierzchni Użytków. Jej prace nie wniosły nic nowego, w rezultacie więc te 1,5 mln hektarów rozrzucono na tysiące gospodarstw (choć nie wiadomo do końca na które), ale za to budżet dostał swoje. Przy tej okazji władze chyba zrozumiały, że bez rzetelnych pomiarów i wiarygodnych spisów „nowatorskie” podejście do katastru, jakie zaprezentowano w pierwszych latach istnienia Polski Ludowej, przynosi więcej strat niż pożytku.
W 1955 r. ukazał się więc wspomniany dekret, w którym na nowo sformułowano instytucję katastru gruntowego w Polsce („politycznie” nazywanego od tej pory ewidencją gruntów). Oddalił on wizję budowy katastru z prawdziwego zdarzenia, ale przynajmniej zaczęto rejestrować nieruchomości w urzędowych wykazach i na urzędowych mapach. Ponieważ od 1952 r. sprawami katastru na terenach miast wyłączonych z województw i powiatów zajmowało się już Ministerstwo Gospodarki Komunalnej, a na pozostałych terenach Ministerstwo Rolnictwa, przez wiele lat na ich jednostkach spoczywało prowadzenie odpowiednich pomiarów i rejestrów. Przy okazji wypada zwrócić uwagę na absurdalność podziału na ewidencję (kataster) „miejską” i „wiejską”, za którym poszła przecież budowa różnych administracji i tworzenie odmiennych przepisów, tak jakby właściciel i kawałek gruntu w mieście różnili się czymś szczególnym od właściciela i skrawka pola na wsi, zwłaszcza, gdy była to jedna i ta sama osoba, a grunty leżały obok siebie.
Dekret z 1955 r. stanowił o jednolitości i powszechności ewidencji gruntów, operaty miały charakter dokumentu publicznego, a dane z ewidencji były podstawą do wpisu do ksiąg wieczystych i określenia wymiaru podatku. Podstawowym elementem ewidencji była działka; ustalono, że skala mapy ewidencyjnej wynosi 1:5000 (wieś) i 1:1000 (miasta).
Fragment mapy ewidencyjnej w skali 1:5000
Nałożono też obowiązek przeprowadzenia klasyfikacji gruntów i systematycznej aktualizacji danych (chociaż ten ostatni w dużej mierze pozostał tylko na papierze). Była to próba zaprowadzenia ładu w ewidencjonowaniu gruntów, a jednocześnie ogromne zadanie dla geodetów na kolejnych kilkanaście lat. Prawie całość tych prac zrealizowano w spokojnych latach 60.
Ruch zaczął się, jak zwykle u nas, wraz ze zmianą rządzącej ekipy. W 1971 r. wydano ustawę uwłaszczeniową, rok później odpowiedzialność za ewidencję gruntów wziął na swoje barki GUGiK, w 1973 r. po reformie administracji terenowej (utworzenie gmin) ewidencję przekazano administracji terenowej. Po podziale Polski na 49 województw w 1975 r. GUGiK przejął od ministra rolnictwa dodatkowo nadzór nad ewidencją w miastach niestanowiących powiatów. Statystyki były jednak nieubłagane. Z raportu o stanie ewidencji gruntów i budynków z 1975 r. (po dwudziestu latach od wprowadzenia dekretu) wynikało, że 9% miast nie miało w dalszym ciągu założonej ewidencji, a w pozostałych 91% była ona bardzo różnej (z reguły niskiej) jakości.
Planimetrowanie
Najpoważniejsze zarzuty dotyczyły braku aktualności i powiązań z mapą zasadniczą. Oczywiście ewidencjonowanie budynków leżało cały czas w sferze marzeń. Do problemu tego nie przykładano bowiem żadnej wagi. Zapomniano o nich nawet w wydanym już w 1969 r. zarządzeniu ministrów rolnictwa i gospodarki komunalnej dotyczącym ewidencji. W rezultacie budynki mierzono i nanoszono na mapy, ale żadne informacje o nich nie pojawiały się w rejestrach ewidencji, nie prowadzono też ich aktualizacji.
Zaledwie około 40% map ewidencyjnych w Polsce wykonano na podstawie pomiarów bezpośrednich. Jedna czwarta powstała w wyniku opracowań fotogrametrycznych, a pozostałe pochodzą z materiałów archiwalnych. Do dzisiaj mapy prowadzone są także w przeróżnych skalach (1:500/1000/2000/2880/5000).
Kreślenie
Przyczyny takiego stanu rzeczy są wielorakie. Począwszy od zbyt niskich nakładów na prace aktualizacyjne, sporów kompetencyjnych i permanentnego dzielenia i łączenia obszarów geodezyjnej władzy, po niekompetencję ludzi odpowiedzialnych za polską geodezję i pryncypia polityczne, które były ważniejsze niż rachunek ekonomiczny czy rozsądek. Pochodną tego wszystkiego były niespójne przepisy, kiepska organizacja pracy i nie najwyższa jej jakość. Zgodnie z lansowaną w takich momentach koniecznością „usprawnienia pracy administracji i zaspokojenia potrzeb gospodarki” w 1977 r. opracowano w GUGiK „nowoczesny model ewidencji gruntów”, rozpoczynając tym samym okres intensywnych prac nad jej modernizacją na terenie całego kraju. Jak zwykle, zamiast systematyczności postawiono na akcyjność. Kolejne lata stały się więc wielkim poligonem modernizacji ewidencji w całym kraju.
Po wejściu w życie w 1989 r. Prawa geodezyjnego i kartograficznego sytuacja uległa uporządkowaniu. Za ewidencję gruntów i budynków odpowiada bowiem administracja państwowa, czyli Główny Geodeta Kraju (od 1999 r. starostowie, jako zadanie zlecone administracji rządowej).
W kolejnych latach do ewidencji gruntów zaprzęgano coraz bardziej wydajną technologię cyfrową, w ślad za tym pojawiały się następne rozporządzenia i różnorodne pomysły na nadgonienie straconego czasu. Bilans nie jest jednak w pełni zadowalający. W 2003 r. mieliśmy co prawda w 100% zinformatyzowaną tzw. część opisową ewidencji i w ok. 80% część graficzną (mapy rastrowe i wektorowe), ale tylko kilkanaście procent powierzchni kraju obejmowały systemy integrujące tę „opisówkę” z grafiką, co od dawna powinno być obowiązującym standardem. Urzędy odpowiedzialne za ewidencję gruntów i budynków prowadzą bazy w prawie 30 systemach informatycznych, z reguły niekompatybilnych ze sobą. Modernizacja jest zaś na takim etapie, że tylko w powiecie piaseczyńskim (k. Warszawy) na doprowadzenie ewidencji do stanu odpowiadającego technologii z początku XXI wieku potrzeba dzisiaj (2005 r.) 21 mln zł. Podobnie jest w wielu innych miejscach Polski. W tej chwili trwa wyścig z czasem. Unijne wymogi zmuszają nas do wprowadzenia systemu katastralnego z prawdziwego zdarzenia, dla którego niezbędne jest pełne zinformatyzowanie i uaktualnienie danych ewidencyjnych.
Mapa ewidencyjna 1:5000
Podstawowym problemem służby geodezyjnej w połowie lat 50. było jak najszybsze założenie jednorodnej ewidencji gruntów (rejestry i mapy) na obszarze całego kraju. Najprościej byłoby pomierzyć wszystkie granice nieruchomości od początku, a przy okazji tam, gdzie gospodarstwa trzeba było scalić, to je scalić, gdzie podzielić, to podzielić. Biorąc pod uwagę liczbę osób pracujących w geodezji, inne zadania, które należało równolegle prowadzić, oraz ówczesną technologię byłoby to do zrobienia prawdopodobnie w jakieś 50 lat. Nie było na to czasu ani pieniędzy. Wymyślono więc technologię, która pozwoliła na rozwiązanie problemu do końca lat 60.
Jak wiadomo, w dekrecie z 1955 r. określono, że mapa ewidencyjna (tereny wiejskie) wykonana będzie w skali 1:5000. Materiałem wyjściowym do jej wykonania były czarno-białe zdjęcia lotnicze zrobione na potrzeby mapy topograficznej w skali 1:25 000 i przetworzone (skala 1:5000) na przetwornikach z wykorzystaniem punktów triangulacyjnych I klasy (układ „1942”). Kilka sąsiednich zdjęć służyło do zrobienia standardowego fotoszkicu o wymiarach 24x24 cm, który potrzebny był do wykonania cyjanokopii niezbędnej z kolei do uczytelnienia zdjęć. W terenie na bazie tych cyjanokopii prace rozpoczynano od rozgraniczenia obrębów (wsi), tworząc tym samym pierwszą dokumentację rozgraniczeniową, składającą się z części kartograficznej (uczytelniony fotoszkic z miarami pomiędzy punktami granicznymi zastabilizowanymi w terenie) oraz opisowej (opis granic).
Kolejnym krokiem był kameralny pomiar powierzchni obrębów (kompleksów) i wyrównanie ich w ramach arkusza (obrębu). Następny etap to uczytelnienie działek, pomiar w terenie ich krótszych boków na linie pomiarowe (określone łatwymi do zdefiniowania na zdjęciu punktami) oraz nadanie działkom numeracji i spisanie nazwy/nazwiska władającego gruntem. Ustalenie stanu władania odbywało się na zebraniu wiejskim, w czasie którego spisywano odpowiednie protokoły. Produkcji mapy towarzyszyła prowadzona równolegle klasyfikacja gruntów, w wyniku której powstawały z kolei operaty klasyfikacyjne umożliwiające określenie rodzaju i klasy gleby oraz ustalenie przebiegu konturu klasyfikacyjnego. Obliczenie powierzchni działek prowadzono metodą analityczno-graficzną.. Ich powierzchnię wyrównywano do powierzchni kompleksów, a powierzchnię konturów klasyfikacyjnych (miary graficzne) wyrównywano z kolei do powierzchni działek. Z protokołów sporządzonych w trakcie zebrania wiejskiego wiadomo było, kto włada którym gruntem, a z pomiarów – jaką powierzchnię ma każda jego działka, wraz z powierzchnią użytków gruntowych i konturów klasyfikacyjnych. Można było zatem przystąpić do sporządzania rejestru gruntów. Po jego wykonaniu następowało ogłoszenie stanu władania, czyli kolejne wiejskie zebranie, na którym przedstawiano do wglądu zarówno mapę, jak i rejestr (jeśli ktoś był nieobecny, zamiast niego protokół podpisywał sołtys). Powierzchnie działek, użytków i konturów klasyfikacyjnych wpisywano w rejestrach z dokładnością do 1 ara.
W rezultacie z pełnymi szykanami stworzono rejestry i mapy ewidencyjne. Jednym „drobnym” mankamentem tego rozwiązania było to, że tak naprawdę żadna działka nie została zmierzona w terenie, czego dotkliwe skutki odczuwamy do dzisiaj.
Informatyzacja
Komputeryzacja bardzo szybko zawitała do polskiej geodezji. Pierwsze zastosowanie rozwiązań informatycznych miało miejsce w 1960 r. przy obliczeniach związanych z wyrównaniem państwowej sieci triangulacyjnej. Wykonano je za pomocą maszyny cyfrowej XYZ zbudowanej przez Instytut Matematyki w Warszawie. Jednym z pierwszych centrów komputerowych w kraju był ośrodek utworzony w 1962 r. przy Instytucie Geodezji i Kartografii w Warszawie. Od 1965 r. pracowała w nim maszyna cyfrowa UMC-1, na której prowadzono głównie obliczenia związane z wyrównywaniem sieci triangulacyjnych. W tym samym czasie rozpoczęto studia nad komputerem przystosowanym do wykonywania obliczeń geodezyjnych, który znalazłby zastosowanie w przedsiębiorstwach branżowych.
Prototyp takiej maszyny – Geo-1 był gotowy w 1967 r. Opracował go zespół pracowników Katedry Budowy Maszyn Matematycznych Politechniki Warszawskiej i Instytutu Geodezji i Kartografii. Komputer poddano próbnej eksploatacji, która pozwoliła na zbudowanie w 1968 r. jego udoskonalonej wersji Geo-2.
Maszyna licząca Geo2
W kolejnych latach wyprodukowano 18 jego egzemplarzy, które ulokowano w przedsiębiorstwach oraz na uczelniach. W 1972 r. w funkcjonowało już 19 ośrodków geodezyjnych, które dysponowały 26 takimi maszynami. Poza przyspieszeniem procesu obliczeń główne wysiłki skupiono wówczas na automatyzacji procesu tworzenia (kartowania) mapy. Rezultatem prac badawczych było np. skonstruowanie polskich koordynatografów (Kart-1, Kart-2) i przetworników graficzno-cyfrowych. A supernowością – zakupiona w tym czasie przez Państwowe Przedsiębiorstwo Fotogrametrii przystawka EK-5a Wilda do autografu A-5, pozwalającą na rejestrację współrzędnych punktów aerotriangulacji na taśmie papierowej.
W latach 70. utworzono Centrum Informatyzacji Geodezji i Kartografii będące ośrodkiem badawczo-rozwojowym Zjednoczenia „Geokart”, w którym znalazły się komputery serii Odra i Nova (Data General Corp.). Zdecydowano również o utworzeniu pracowni informatycznych w przedsiębiorstwach geodezyjnych. W latach 1972-74 w Centrum powstał m.in. program dla komputera Odra 1204 służący do wyrównania aerotriangulacji blokowej z niezależnych wiązek modeli metodą iteracyjną. W 1975 i 1977 r. wdrożono kolejne programy dla usprawnienia obliczeń w fotogrametrii (Aeroblok i Transblok). Na przełomie lat 70. i 80. podstawowymi komputerami na jego wyposażeniu były już maszyny: Odra, Nova i radzieckie RIAD. Miały one zastosowanie głównie przy skomplikowanych obliczeniach związanych z wyrównaniem osnowy geodezyjnej.
W końcu lat 70. rozpoczęto w Polsce także pierwsze udane próby zastosowania systemu informatycznego do prowadzenia, zakładania i aktualizacji części opisowej ewidencji gruntów. Oprogramowanie o nazwie Ewgrun wykonał zespół złożony z pracowników lubelskich firm: ZETO (Zakłady Elektronicznej Techniki Obliczeniowej) i OPGK. Pierwsze jego wdrożenie zrealizowano w Siedlcach. Na początku lat 80. wszedł on do użytku w wielu biurach administracji geodezyjnej (system pracował wtedy na komputerach serii Odra 1300). Równocześnie rozpoczęto prace nad stworzeniem systemu zarządzania bazami danych (RODAN). Komputeryzacja postępowała. Na początku lat 80. zjednoczenie „Geokart” zamówiło nawet dla sześciu wytypowanych przedsiębiorstw z pionu OPGK polski komputer MERA-400 (pamięć 32Kb, pamięć dyskowa, czytnik taśmy papierowej, drukarka taśmy papierowej, programowano w języku Fortran). Niestety, dostawy przeciągały się, a komputer był wyjątkowo zawodny. Okazało się, że nie tędy droga.
Patrząc z dzisiejszej perspektywy na ówczesne próby zinformatyzowania geodezji, można stwierdzić, że – jak zwykle – plany nie wypaliły. Technika robiła bowiem wielkie kroki do przodu, a planiści tkwili przy komputero-podobnych wyrobach jak MERA, RIAD czy maszyny Geo-2. Przedsiębiorstwa same próbowały zatem stosować najprzeróżniejsze rozwiązania, by usprawnić proces produkcji, kierując się w stronę minikomputerów.
Na własną rękę adaptowano do zastosowań geodezyjnych pierwsze komputery domowe, jakie pojawiły się na polskim rynku. Były to: ZX81 Spectrum firmy Sinlcair, Commodore, Amstrad, czy o wiele od nich droższy MSM z procesorem Intel 8080 (za 1 mln ówczesnych zł). Krajową odpowiedzią na zagraniczne produkty było testowanie w CIGiK komputera Meritum-1 (160 tys. zł) z zakładów Mera Elzab z Zabrza. Gdy w 1984 r. w CIGiK rozpoczynano prace badawcze nad wykorzystaniem numerycznego modelu terenu dla rozmieszczenia anten nadawczych, a rok później zakłady w Błoniu zaczęły produkcję polskiej 32-bitowej Mazovii 2032, wydawało się, że nowoczesna technologia jest na wyciągnięcie ręki. Pomysł z Mazovią szybko jednak zarzucono.
I tak było u nas prawie ze wszystkim. Wystarczy przypomnieć polski teodolit T-6 na radzieckiej licencji zdobytej z kolei na niemieckim Zeissie, przez którego obiektyw mało co było widać, a produkcję którego przerwano, słynny rdzewiejący niwelator Ni4 ze znikającym krzyżem nitek, modele dalmierzy z zakładów Radwar, które równie szybko znikły jak się pojawiły, prototyp polskiego samolotu dla fotogrametrii (MD-12), który przepadł po wielu latach prób. Ciągle wymyślaliśmy to, co inni już dawno zrobili, i to lepiej od nas.
Na początku lat 70. pojawiły się pierwsze kalkulatory. W ciągu kilku lat zrewolucjonizowały one prowadzenie prostych geodezyjnych obliczeń. Nieśmiertelne (wydawałoby się) arytmometry znikły jak za dotknięciem czarodziejskiej różdżki. W połowie lat 80. w wyposażeniu pracowni i zespołów polowych powszechne były już kalkulatory programowalne, jak chociażby HP-25 (Hewlett-Packard) czy TI 58 i TI59 (Texas Instruments), dla których programy pisali z reguły użytkujący je inżynierowie lub zakładowi informatycy.
Kalkulatory HP25 i TI58c
Mało kto jednak dzisiaj pamięta, że wiele z tych pierwszych elektronicznych liczydeł oraz komputerów pojawiło się w przedsiębiorstwach tylko dzięki inicjatywie samych pracowników, często przynoszących własny sprzęt do pracy.
Rodziły się lokalne koncepcje. W 1987 r. w Białej Podlaskiej, która wtedy była miastem wojewódzkim, uruchomiono np. bank osnów w miejscowym WODGiK. Niby drobiazg, ale przecież zrobili. W 1989 r. ruszyły programy dla wspomagania procesu obliczeniowego przy scaleniach gruntów, w tym samym roku w sześciu WBGITR-ach rozpoczęto testowanie wrocławskiego programu do prowadzenia ewidencji gruntów Emseg, a do pracy na komputerach klasy PC zaadaptowano lubelski Ewgrun. Już przebąkiwano o budowie systemu informacji terenowej, stworzeniu jednolitego systemu informatycznego na bazie Emsega i Ewgruna oraz mapach w formie cyfrowej. Dwa lata po przełomie z 1989 r. pojawiły się pierwsze próby połączenia grafiki z częścią opisową ewidencji. Wtedy powstały śląska Ewmapa, poznańskie GeoInfo i wyhodowany na Politechnice Warszawskiej – GeoPL.
Ewidencja i systemy
Po 1989 r. wykonanie pomiarów terenowych (pozyskiwanie danych) stopniowo stawało się domeną sektora prywatnego. Z kolei ich opracowaniem (przetwarzaniem) zajmują się zarówno firmy, jak i administracja. Domeną tych pierwszych jest głównie wytworzenie produktu końcowego, jakim mogą być np. mapy czy bazy danych, które odbiera/kupuje administracja (lub inne podmioty), natomiast zajęciem administracji jest przede wszystkim proces aktualizacji danych, zarządzanie nimi (w opracowaniach wielkoskalowych także wykonanie produktu końcowego) oraz sprzedaż (danych lub informacji).
Gdy w roku 1972 w Głównym Urzędzie Geodezji i Kartografii opracowywano założenia dla projektu Państwowego Systemu Infrastruktury „Teren” myślano o stworzeniu mniej więcej tego, co w końcu lat 80. szumnie nazywano systemem informacji terenowej (SIT). Z projektu oczywiście nic nie wyszło, bo władze centralne i państwowa kasa do niego nie dorosły. Co gorsza, tak jak prawie wszystko wtedy, został on jeszcze utajniony, mimo iż niektóre z jego elementów zasługiwały na upowszechnienie. Gdy więc w końcu lat 80. pojawiła się koncepcja budowania SIT (a w perspektywie systemu katastralnego), jego naturalną i podstawową bazą były, tak jak w „Terenie”, dane zawarte w ewidencji gruntów. Ewidencja ta, mimo swych licznych ułomności była (i jest) jedynym krajowym systemem umożliwiającym połączenie części opisowej nieruchomości (kto i co posiada?) z jej graficznym obrazem, czyli mapą (gdzie posiada?) oraz zapewniającym współdziałanie z innymi państwowymi systemami. Ponieważ od końca lat 70. prowadzono stopniowo jej informatyzację, w końcu lat 80. spory zakres tzw. części opisowej był już zapisany w formie numerycznej, trwały pierwsze przymiarki do wprowadzenia cyfrowej mapy ewidencyjnej. Biorąc pod uwagę to, że większość firm geodezyjnych pracuje na potrzeby tejże ewidencji lub z niej na co dzień korzysta, istotne jest, w jakim systemie informatycznym jest ona prowadzona przez państwo.
Kiedy w 1989 r. ukazała się ustawa Prawo geodezyjne i kartograficzne, wydawało się, że w ślad za nią pójdą odpowiednie rozporządzenia wykonawcze dotyczące standardów technicznych, jakim mają odpowiadać systemy informatyczne obsługujące wspomnianą ewidencję oraz mapę zasadniczą. W uproszczeniu: powinno w nich zostać określone, co i jak zapisujemy oraz w jakim formacie danych państwowy zasób komunikuje się z resztą świata. W tym (informatycznym) punkcie zbiegają się bowiem drogi wszystkich mających w Polsce cokolwiek wspólnego z geodezją – od administracji państwowej i samorządowej oraz firm produkujących software po geodetów uprawnionych i niegeodezyjnych użytkowników map i baz (firmy sieciowe, projektowe itp).
W dobie informatyzacji pierwsze rozporządzenie dotyczące ewidencji gruntów ukazało się dopiero w 1996 r., a instrukcje istotne dla funkcjonowania systemów informatycznych w 1998 r. (K-1, mapa zasadnicza i G-7, geodezyjna ewidencja sieci uzbrojenia terenu). Ponad 3 lata zajęło opracowanie i opublikowanie formatu SWING, następne cztery go poprawiano, a i tak nie znalazł on uznania wśród użytkowników. Potem trzy lata zajęło tworzenie quasi-standardu, jakim jest SWDE (Standard Wymiany Danych Ewidencyjnych), ostatniej deski ratunku w obliczu wprowadzenia w 2004 r. systemu dopłat bezpośrednich dla rolników (IACS). SWDE wprowadzono więc na gwałt, by móc „przefiltrować” i uporządkować dane ewidencyjne dla Agencji Restrukturyzacji i Modernizacji Rolnictwa. I chociaż nie rozwiązało to problemu, z jakim od kilkudziesięciu lat boryka się ewidencja gruntów, to pozwoliło na wystartowanie IACS i uratowanie dopłat.
W informatyzacji państwowego zasobu zapanował zatem bałagan, trwający do tej pory. Z jednej strony bowiem GUGiK na początku lat 90. promował i finansował bez żenady tanie polskie oprogramowanie prywatnej firmy z Katowic, edytujące mapy w postaci zbioru kresek, co do dzisiaj odbija się nam czkawką. Z drugiej zaś, firmy, które nie znalazły wówczas uznania u ministerialnych urzędników, zaczęły działać na własną rękę, oferując administracji mniej lub bardziej udane pod względem geodezyjnym produkty. Co prawda nie po okazyjnej cenie, ale z reguły z funkcjonalnością o klasę wyższą. Jeden z takich produktów na poważnej w imprezie, jaką są Międzynarodowe Targi Poznańskie (MTP), zdobył nawet w 1993 r. złoty medal.
Geo-Info nagrodzone na MTP (na ówczesnym nośniku, dyskietce 5,25’)
W oczach fachowców rządzących polską geodezją na początku lat 90. było to jednak za mało. Pewnym wyjaśnieniem owych dziwnych „zawirowań” może być fakt, że, niestety, nie funkcjonowała wtedy jeszcze ustawa o zamówieniach publicznych.
Według danych z 2003 r. w ośrodkach dokumentacji geodezyjnej i kartograficznej na terenie całego kraju korzystano z prawie 30 (!) różnych systemów komputerowych obsługujących opisową lub graficzną część ewidencji. Zaledwie siedem z nich integruje obie części. Rezultatem jest brak lub utrudniona wymiana danych pomiędzy systemami pracującymi nawet w granicach tego samego powiatu. A przecież nic nie stoi na przeszkodzie, by dla zachowania interesu państwa certyfikować oprogramowanie wprowadzane do zastosowania w administracji.
Od czasu, gdy w 1999 r. prowadzenie ewidencji spadło na barki starostów, widać jednak coraz wyraźniej odchodzenie od narzędzi dedykowanych tylko ewidencji, na rzecz nowoczesnych rozwiązań współpracujących z profesjonalnymi bazami danych i aplikacjami GIS, które można zintegrować z systemami zarządzania urzędem (miastem). W rozwoju tego typu oprogramowania znalazły też swą szansę niektóre firmy zajmujące się wcześniej głównie „czystą” geodezją.
A co z ewidencją (katastrem)? Według raportu opracowanego w 2004 r. na zlecenie GUGiK na stworzenie systemu katastralnego potrzeba około 3 mld zł. Jak wspomniano wcześniej, pierwsze dekrety regulujące sprawy katastru wydano w 1955 r. Proces porządkowania ewidencji, w której zapisanych jest dzisiaj 32,5 mln działek i prawie 15 mln budynków trwa nieprzerwanie od 50 lat.
ZUD
W latach 70. przy wielkim zaangażowaniu środowiska udało się w końcu rozwiązać jedną z najistotniejszych spraw związanych z procesem inwestycyjnym – inwentaryzację urządzeń podziemnych. Od 1960 r. regulowało ją zarządzenie ministra gospodarki komunalnej nakładające na miejskie pracownie geodezyjne obowiązek prowadzenia ewidencji urządzeń podziemnych. Nie załatwiało to jednak problemu dla obszarów pozamiejskich oraz nie nakładało na inwestorów (prywatnych) obowiązku wykonywania inwentaryzacji powykonawczej. W praktyce więc przez dziesiątki lat zasypywano świeżo położone rury i przewody bez przeprowadzenia odpowiednich pomiarów. Sporadycznie pojawiały się lokalne regulacje. Jedną z nich było zorganizowanie w 1967 r. Zespołu Uzgadniania Dokumentacji Projektowej Urządzeń Inżynieryjnych przy Warszawskim Przedsiębiorstwie Geodezyjnym. Kilka lat później w ślad za Warszawą poszły inne miasta. Były to jednak działania lokalne. Wreszcie w 1975 r. ukazało się rozporządzenie ministra administracji, gospodarki terenowej i ochrony środowiska regulujące to zagadnienie. Mapę zasadniczą i prowadzenie inwentaryzacji przekazano w jedne ręce (pion GUGiK).
Zasadnicza mapa miasta (1:500) z widoczną siecią urządzeń podziemnych
Rok później w większości województw zaczęły działać zespoły uzgadniania dokumentacji (wzorowane na warszawskim) usytuowane przy okręgowych przedsiębiorstwach geodezyjno-kartograficznych (tam były składnice map i operatów). W ich skład, poza geodetą (szefem), wchodzili przedstawiciele poszczególnych branż. Zadaniem zespołów było uzgodnienie i zatwierdzenie proponowanego przebiegu planowanych przewodów/obiektów zgodnie z obowiązującymi przepisami. Zaletą tego rozwiązania było uniknięcie kolizji na etapie prowadzenia budowy oraz przyspieszenie procedury (inwestor nie biegał od branży do branży w celu zatwierdzenia przebiegu projektowanych urządzeń). Pomysł zrealizowano i z niewielkimi zmianami ZUD-y funkcjonowały w tej formie do 26 września 2005 r. Od tej pory ich zadania przejęli starostowie.
Przy tej okazji warto przypomnieć, że gdy w 1967 r. wprowadzano opisywane tu rozwiązanie narodził się tzw. system mapy nakładkowej. Na przezroczystych matrycach mapy Warszawy w skali 1:500 znajdowała się wydzielona treść obejmująca kolejno: sytuację, urządzenia podziemne, osnowę i projektowane przewody.
Rozwiązanie zaproponowane przez przedwojennego mierniczego przysięgłego, długoletniego dyrektora Warszawskiego Przedsiębiorstwa Geodezyjnego Wacława Kłopocińskiego, a wprowadzone w życie w 1971 r., było niczym innym jak korzystaniem z analogowych warstw, zanim jeszcze zaistniały komputery uzbrojone w mapy numeryczne bazujące na „layerach”.
Fotogrametria
Przedwojenne przedsiębiorstwo fotogrametryczne „Fotolot” nie zostało co prawda reaktywowane po zakończeniu wojny, ale już w czasie odbudowy Warszawy w 1945 r. korzystano w Polsce z metod fotogrametrycznych. Posłużyły one m.in. do wykonania fotomap ze zdjęć lotniczych zrobionych przez oddział fotogrametryczny Armii Czerwonej tuż po wyzwoleniu miasta. W świeżo utworzonym Głównym Urzędzie Pomiarów Kraju znalazło się też Biuro Fotogrametryczne, które liczyło na początku 12 osób. W 1950 r. wykształciło się z niego Państwowe Przedsiębiorstwo Fotogrametrii i Kartografii, w linii prostej protoplasta dzisiejszego Polskiego Przedsiębiorstwa Geodezyjno-Kartograficznego S.A., a historycznie następca „Fotolotu”. Rok później także w strukturach wojska powstał Samodzielny Oddział Fotogrametryczny.
Jednym ze sztandarowych zadań geodezji w latach 1947-49 było wykonanie tzw. mapy gospodarczej kraju. GUPK planował w dużej mierze wykorzystać do tego metody fotogrametryczne, zrobiono nawet eksperymentalne fotoplany. Już w 1947 r. przedsiębiorstwo LOT kupiło we Francji 5 samolotów Siebel, a jego wydział fotogrametryczny wykonywał zdjęcia na terenie całego kraju, m.in. dla mapy w skali 1:100 000 i fotomapy dla budującej się Nowej Huty. Gdy upadła koncepcja stworzenia mapy gospodarczej, postanowiono skupić się na mniej ambitnym zadaniu – mapie „użycia powierzchni ziemi” (skala 1:10 000). Do 1952 r. pokryto nią jednak tylko ok. 20% powierzchni kraju, a metodami fotogrametrycznymi zrealizowano zaledwie 2%.
Prawdziwy rozwój cywilnej fotogrametrii nastąpił w Polsce dopiero w połowie lat 50. W 1952 r. Państwowe Przedsiębiorstwo Fotogrametrii (do 1951 PPFiK) otrzymało z LOT trzy samoloty pasażerskie Li-2 zaadaptowane do celów fotogrametrycznych, a w 1954 r. – kolejne dwa. W Polsce produkowano wówczas nawet triangulatory radialne służące do kameralnego zagęszczania osnowy fotogrametrycznej – nieliczny sprzęt fotogrametryczny rodzimej produkcji. W 1954 roku wykonano też pierwsze „cywilne” zdjęcia fotogrametryczne Śląska i Warszawy. Pojawiły się nowe profesjonalne autografy Wilda (A-5, A-6).
W początkowym okresie zdjęcia lotnicze wykonywano w skalach 1:8000/12 000/16 000. Niestety, nie udawało się operować większymi skalami z uwagi na zbyt dużą prędkość przelotową samolotów oraz parametry samych kamer. Coraz bardziej przekonywano się jednak, że metody fotogrametryczne z powodzeniem mogą zastąpić czasochłonne i drogie prace polowe. Pierwszym wielkim zadaniem było wykonanie mapy ewidencyjnej w skali 1:5000. Odpowiednią technologię opracowano już w 1957 r., a w 1958 r. uruchomiono w PPF jej produkcję. Gdy w roku 1960 porównano koszty wykonania takiej mapy metodą pomiarów bezpośrednich i metodą fotogrametryczną, okazało się, że ta druga jest o ok. 2/3 tańsza. Innym wielkim zadaniem w okresie (1953-58) była realizacja mapy topograficznej w skali 1:25 000, przy produkcji której stosowano zarówno metody autogrametryczne (dla terenów górskich), jak i kombinowane (pomiary stolikowe na bazie fotomapy).
W końcu lat 50. z powodzeniem przetestowano proces technologiczny służący produkcji map topograficznych w skali 1:10 000 i 1:5000 na bazie zdjęć lotniczych (mapy realizowano w tej technologii sukcesywnie do 1974 r.). Zmieniono też samoloty i od 1967 r. korzystano już z wysłużonych radzieckich dwusilnikowych Ił-14. Do robienia zdjęć lotniczych dla opracowań wielkoskalowych stosowano nawet śmigłowce (Mi-4). Cały czas rozwijane były metody obliczeniowe. W 1965 r. w Instytucie Geodezji i Kartografii wykonano pierwsze obliczenia aerotriangulacji na maszynie cyfrowej (UMC-1). W 1970 r. w Centrum Informatyzacji Geodezji i Kartografii opracowano z kolei technologię analitycznego rozwijania aerotrianglacji (Aeroblok) z wykorzystaniem komputerów serii Odra. Godny podkreślenia jest fakt uruchomienia w 1971 r. w Instytucie Geodezji i Kartografii w Warszawie Ośrodka Przetwarzania Obrazów Lotniczych i Satelitarnych (OPOLiS) odpowiedzialnego za interpretację obrazów lotniczych i satelitarnych, przygotowywanie nowych technologii na potrzeby przedsiębiorstw oraz za szkolenie specjalistów. Była to pierwsza tego typu placówka w kraju.
Wyjątkowe przyspieszenie nastąpiło w latach 70. W wielu firmach geodezyjnych utworzono wtedy wyspecjalizowane i bogato, jak na tamte czasy, wyposażone pracownie fotogrametryczne. W 1975 r. ruszył kolejny wielki program – produkcji mapy zasadniczej w skali 1:2000 metodą stereofotogrametryczną (zainicjowany w 1969 r.).
Przygotowanie kamery do rejestracji zdjęcia
Było to możliwe m.in. dzięki zastąpieniu w 1974 r. starych Iłów-14 samolotami An-2a i opracowaniu nowoczesnych metod obliczeniowych. Większość autografów wykorzystywana była wtedy tylko na potrzeby tego programu, a zespoły operatorów pracowały w trybie trzyzmianowym. Podstawowa metoda wykonania map wielkoskalowych opierała się na pracy na autografach analogowych i zastosowaniu przystawek do automatycznej rejestracji współrzędnych.
W drugiej połowie lat 70. wdrożono technologię różniczkowego przetwarzania obrazów (ortofoto), a w końcu dekady metodę blokowej aerotriangulacji. Rocznie wykonywano wtedy w Polsce około 50 tys. zdjęć w różnych skalach. W latach 1975-79 metodą fotogrametryczną opracowano m.in. 83% powstałej mapy zasadniczej (większość w skali 1:2000). Zainwestowano wówczas w nowe instrumenty importowane głównie z zakładów Zeiss w NRD (Niemiecka Republika Demokratyczna), pojawiło się też ostatnie analogowe dziecko szwajcarskiej fabryki Wild – autograf A-10, precyzyjny stereokomparator zachodnioniemieckiego Optona i kamery lotnicze (RC-10) wraz z laboratorium do wywoływania filmów. Metodami fotogrametrycznymi realizowano m.in. mapę Zagłębia Lubińsko-Głogowskiego, Lubelskiego Zagłębia Węglowego, mapy dorzecza Wisły w ramach programu „Wisła”, liczne inwentaryzacje obiektów zabytkowych.
Rozpoczęto rejestrowanie zdjęć w podczerwieni, rozwijała się fotointerpretacja. W 1981 r. w OPOLiS zainstalowano nowoczesny kanadyjski system komputerowy 2PAAC przeznaczony do obróbki danych teledetekcyjnych z satelity Landsat.
Na początku lat 80. wiodącym przedsiębiorstwem fotogrametrycznym było – według podziału ról ustalonego jeszcze w latach 50. – PPGK w Warszawie. Pracownie fotogrametryczne znajdowały się jednak aż w 14 przedsiębiorstwach w całym kraju. W ciągu pięciu lat (1976-80) kadra tych pracowni zwiększyła się z 600 do ok. 1500 osób. PPGK zajmowało się głównie obróbką map topograficznych, opracowaniem technologii i archiwizacją zdjęć, OPGK w Krakowie wyspecjalizowało się w mapach wielkoskalowych, OPGK w Szczecinie – w fotointerpretacji, a OPGK w Katowicach – w zastosowaniach w geodezji inżynieryjno-przemysłowej.
Wzrastające zadania powodowały jednak kłopoty z jakością i terminowością wykonania zdjęć lotniczych. Samoloty An-2a nie spełniały, niestety, wymagań lotów na niskim pułapie, niezbędnych dla wykonania map w skalach 1:1000/500. Poza tym napotykano na coraz większe biurokratyczne przeszkody. Gdy chciano kupić czeski samolot L-410, okazało się, że w Polsce nie może on latać, chociaż z jego pokładu sfotografowano całą Czechosłowację. Z kolei na amerykańskiego Piper Navajo nie było nas stać. Nie było tzw. dewiz (czytaj: dolarów).
W 1984 r. nastąpił regres w zamówieniach na mapy opracowywane metodami fotogrametrycznymi. Pogłębiający się kryzys gospodarczy nie ominął bowiem także geodezji. Przedsiębiorstwa borykające się z coraz większymi kłopotami zaczęły sobie skakać do oczu. Pojawiły się zarzuty o stronniczość GUGiK w przyznawaniu zamówień, firmy pomijane w zleceniach głośno domagały się wprowadzenia przetargów i korzystania z tańszych (fotogrametrycznych) technologii. Bez większego skutku.
W niespełna 10 lat doprowadzono do tego, że na początku lat 90. zdjęcia fotogrametryczne dla kraju o powierzchni 312 tys. km2 wykonywano wypożyczanymi w Holandii: samolotem, kamerą i pilotem, a załatwiała to pierwsza powojenna prywatna firma fotogrametryczna (Polkart). Krajowa wysoko wykwalifikowana kadra zajęła się innymi pracami, a autografy nie tylko z uwagi na zmiany technologiczne pokryły się kurzem.
Radykalna zmiana sytuacji nastąpiła z chwilą realizacji w latach 1995-97 zdjęć lotniczych dla całego obszaru Polski w ramach unijnego programu PHARE.
Zdjęcie lotnicze fragmentu Warszawy, rok 1997
Zadanie wykonały firmy Eurosense z Belgii oraz Polkart i Geokart z Warszawy. Ponad 50 tys. kolorowych zdjęć (1:26 000 i 1:5000 – obszar wielkich miast) znalazło się w zasobach Centralnego Ośrodka Dokumentacji Geodezyjnej i Kartograficznej i pozwoliło na szybki rozwój nowych technologii (cyfrowa ortofotomapa) oraz zastosowanie nowoczesnych produktów nie tylko w geodezji, ale w całej gospodarce. W programie opracowanym przez GUGiK było cykliczne aktualizowanie tak pozyskanej bazy zdjęć (20% powierzchni kraju rocznie). Nieco później urząd wyraźnie podwyższył kryteria, jakim muszą odpowiadać zdjęcia dostarczane do państwowego zasobu. W kolejnych latach CODGiK sukcesywnie był wyposażany w nowoczesny sprzęt służący do wywoływania, skanowania, obróbki i magazynowania dziesiątków tysięcy obrazów.
Kwestią czasu było zaistnienie na rynku kolejnych firm fotolotniczych. Do wspomnianego Polkartu dołączyła najpierw polska spółka założona przez belgijski Eurosense, szczeciński Fotokart, później stołeczna PPWK Inwestycje i utworzona już w 2002 r. firma MGGP-Geokart-International z Tarnowa. W końcu lat 90. technologię wykonywania cyfrowej ortofotomapy opanowały wszystkie firmy liczące się na rynku geoinformatycznym. Autografy ważące po kilkaset kilogramów zastąpiły w latach 80. komputery i oprogramowanie. Wystarczyło mieć tylko odpowiednie pieniądze.
Kolejnym impulsem dla rozwoju rynku było uruchomienie programu wykonywania zdjęć lotniczych dla programu IACS (ok. połowę obszaru kraju zarejestrowały w latach 2004-05 firmy Eurosense i BSF Luftbild) oraz powszechna dostępność wysokorozdzielczych obrazów satelitarnych, konkurujących z lotniczymi, zarówno jakością, jak i ceną. Pierwsze wielkie satelitarne zlecenie na wysokorozdzielcze obrazy (50 tys. km2) związane było z zamówieniem Agencji Restrukturyzacji i Modernizacji Rolnictwa (2003 r.) na wykonanie ortofotomapy (dla zachodniej i wschodniej część Polski w ramach programu IACS). Jego wykonawcą została informatyczna spółka Techmex z Bielska-Białej.
W ślad za rozwojem opracowań poszło zapotrzebowanie na specjalistyczne oprogramowanie. Do obecnych od dawna na naszym rynku firm: ERDAS (od 2001 r. Leica Geosystems) i Intergraph dołączyła krajowa spółka Dephos, wyrosła z Krakowskiego Przedsiębiorstwa Geodezyjnego, lansująca własne rozwiązania. Kolejna – Geosystems z Warszawy, od połowy lat 90. zajmująca się specjalistycznymi opracowaniami satelitarnymi, oferuje ostatnio samochodową nawigacyjną mapę Polski GPS. Podobne rozwiązanie na bazie własnej technologii oferują również giełdowa PPWK Invent (poprzednio PPWK Inwestycje), a we współpracy z belgijską firmą Tele Atlas – warszawska spółka Imagis.
Znakiem czasów jest też to, że każdy obywatel może dzisiaj kupić zdjęcie lotnicze pokazujące dowolny obszar Polski. Do końca lat 80. było to surowo zakazane.
Eksport
Polska geodezja nigdy nie stroniła od eksportu. Można pokusić się o stwierdzenie, że pierwszymi specjalistami, jakich „wyeksportowaliśmy”, byli wcieleni w okresie zaborów do armii rosyjskiej topografowie przemierzający Syberię, Kaukaz i Turcję. Byli nimi także liczni emigranci popowstaniowi (1830), którzy znaleźli się w różnych rejonach Europy i za oceanem. Wielu z nich pozostaje, co prawda, bezimiennych, ale w geodezyjnych czy kartograficznych opracowaniach pojawiały się także znane do dzisiaj nazwiska, takie jak chociażby: Chodźko, Zakrzewski, Strzelecki, Kościuszko czy Lowe-Sobieski.
W dzisiejszym rozumieniu usług eksportowych działalność taką rozpoczęto w Polsce dopiero po II wojnie światowej. W 1954 r., gdy mieliśmy aż nadto do zrobienia u siebie, ekipa Państwowego Przedsiębiorstwa Geodezyjnego z Warszawy została oddelegowana do Północnej Korei. W państwie zrujnowanym dopiero co zakończoną wojną o Półwysep Koreański geodeci z innego – nie tak dawno również zrujnowanego – kraju zajęli się inwentaryzacją zrujnowanej fabryki lokomotyw i wagonów w Phenianie i zakładami metalowymi w Wonsun. Wkrótce odnotowano kolejne wyjazdy polskich geodetów do równie dalekiego Wietnamu i bliższej nam Albanii. Bardzo wcześnie, bo już w 1959 r., Polacy zjawili się w Iraku w ramach prac melioracyjnych prowadzonych w pobliżu miejscowości Amara przez centralę handlu zagranicznego CEKOP. Dla nieznających historii drobne wyjaśnienie: w zamierzchłych PRL-owskich czasach eksportem mogły zajmować się tylko centrale handlu zagranicznego, a geodezja znalazła się rękach CHZ Polservice z Warszawy.
Eksport usług geodezyjnych aż do drugiej połowy lat 70. związany był głównie z obsługą budowanych przez Polskę zakładów przemysłowych. Tak na przykład obsługa budowy cukrowni w Hrusovanach w Czechosłowacji w latach 1968-70 wykonywana przez PPG z Warszawy zaowocowała zleceniami na terenie tego kraju trwającymi do 1977 r. W latach 70. nasi geodeci pracowali już m.in. w: Turcji, NRD, Tanzanii, ZSRR i Grecji.
Największym ówczesnym zadaniem była realizacja przez Zjednoczenie Geokart kontraktu dla Ministerstwa Rolnictwa i Reform Rolnych Iraku, który obejmował założenie sieci geodezyjno-astronomicznej na terenie całego Iraku i utworzenie centrum komputerowego.
Irak. Pomiar długości
Prace rozszerzono później na wykonanie mapy topograficznej w skali 1:25 000 dla obszaru o wielkości ponad połowy terytorium Polski. Całość zadania wykonano w ciągu 5 lat, a wartość kontraktu opiewała na ok. 12 mln dolarów.
Kolejnym dużym irackim tematem (nadzorowanym przez Polservice) była realizacja w połowie lat 80. mapy podstawowej Bagdadu wraz z inwentaryzacją urządzeń podziemnych. Swą obecność polscy geodeci zaznaczyli również na terenie Libii, gdzie pojawili się już w latach 60. W okresie 1975-83 pod szyldami WADECO i Polservice prowadzono tam niezwykle prestiżowe prace. Były to m.in.: mapa Trypolisu w skalach 1:5000 i 1:1000, mapy 79 miast, mapa topograficzna w skali 1:50 000, pomiar sieci niwelacji precyzyjnej, obsługa budownictwa drogowego i licznych projektów melioracyjnych.
Libia
Według oficjalnych danych w okresie 1968-79 za granicą pracowało ponad 1100 geodetów oddelegowanych z krajowych przedsiębiorstw. Dla dużych tematów wybierano z reguły firmę wiodącą, która praktycznie odpowiadała za realizację kontraktu. Były nimi m.in.: PPGK i WPG z Warszawy oraz OPGK z Krakowa i Bydgoszczy. Zjednoczenie Geokart zajmowało się wyszukiwaniem kontraktów i negocjacjami, przygotowaniem ofert, logistyką, organizacją i sprawami finansowymi. Z chwilą likwidacji zjednoczenia sprawy eksportu przejęło wyłonione z niego Przedsiębiorstwo Eksportu Geodezji i Kartografii Geokart. Umożliwiło to kontynuowanie działalności eksportowej na dotychczasowych rynkach i pozyskiwanie nowych. Koniec lat 80. to realizowany przez tę firmę projekt o nazwie KUDAMS związany z założeniem systemu informacji o terenie dla miasta Kuwejt, zbudowanie i pomiar sieci triangulacyjnej na terenie państwa Kuwejt oraz wykonanie mapy numerycznej urządzeń podziemnych jednej z największych tamtejszych rafinerii (Mina Al Ahmadi).
Kuwejt. Punkt osnowy państwowej II klasy
Innymi znaczącymi kontraktami były opracowania geodezyjne i fotogrametryczne wykonywane na terenie Zjednoczonych Emiratów Arabskich, ponownie w Libii oraz w Wielkiej Brytanii.
Kolejną formą eksportu były częste wówczas wyjazdy specjalistów w ramach indywidualnych kontraktów organizowanych przez centralę Polservice oraz prywatne wyjazdy w poszukiwaniu pracy. Symptomatyczne jest to, że te pierwsze miały swe apogeum w latach 70., a te drugie w 80., oraz fakt, że wielu geodetów pozostało za granicą na stałe.
Na początku lat 90. eksport usług geodezyjnych praktycznie nie istniał. Wyspecjalizowany w tym Geokart leczył rany po likwidacji biura i zerwaniu kontraktów w Kuwejcie w wyniku agresji irackiej, a w objętej sankcjami gospodarczymi Libii trudno było o dobry interes. Pozostałe państwowe przedsiębiorstwa walczyły o przeżycie na polskim gruncie, nikomu więc nie było w głowie zajmowanie się eksportem. Jednak pierwsze większe przedsięwzięcie wyszło właśnie z Geokartu. Spółka utworzona na bazie tej firmy i jej pracowników (Geokart-Service) zrealizowała już w latach 1992-93 w Kuwejcie kontrakt na kolejny etap numerycznej mapy jednej z miejscowych rafinerii. W połowie lat 90. za zleceniami za granicą zaczęły się też rozglądać inne przedsiębiorstwa. Swoje zespoły wysyłało do Niemiec stołeczne WPG.
Indie. Pomiar pieców w cementowni
Na sprzedaży technologii obsługi geodezyjnej pieców w cementowniach zaczęła zarabiać niewielka bydgoska firma Geoservex (Korea, Indie). W 2002 r. na eksport postawiła także powstała w 1998 r. Małopolska Grupa Geodezyjno-Projektowa S.A. z Tarnowa (Libia). Poza tym wiele kontraktów (np. fotogrametrycznych) dla kontrahentów zagranicznych wykonywanych jest w Polsce. Wszystko wróciło zatem do normy, choć wygląda to przecież zupełnie inaczej niż kilkanaście czy kilkadziesiąt lat temu.
Opracowanie Jerzy Przywara, 2006
|