Geodeta przepadł w styczniu 2004 roku – ostatni raz widziano go, gdy wyszedł z biura geodezyjnego w Mszanie Dolnej, w którym pracował. Szeroko zakrojona akcja poszukiwawcza, w którą zaangażowały się m.in. lokalne i ogólnopolskie media, nie przyniosła żadnych rezultatów. Przez lata rodzina żyła więc nadziejami, że geodeta jednak żyje.
Jego losy rozwikłały się dopiero pod koniec października br. Testy DNA przeprowadzone przez policję wykazały, że ciało geodety odnaleziono w Wiśle na wysokości Krakowa już 9 dni po zgłoszeniu zaginięcia. Wówczas nie udało się jednak go zidentyfikować, stąd pochowano go w bezimiennym grobie.
Członkowie rodziny nie kryją żalu do śledczych. W rozmowie z „Gazetą Krakowską” podkreślają, że przecież w 2004 r. były już dostępne testy DNA, geodetę można było ponadto z powodzeniem rozpoznać na podstawie rysopisu. Rzecznik małopolskiej policji odpiera jednak zarzuty, podkreślając, że wszystkie czynności przeprowadzono prawidłowo. Tłumaczy ponadto, że testy genetyczne nie przyniosłyby oczekiwanych rezultatów, bo w 2004 r. policja nie dysponowała jeszcze bazą DNA.