|2014-09-09|
Geodezja, Prawo, Ludzie
Pikieta pod Sejmem. Geodeci mają już naprawdę dosyć
Z okolic Warszawy, ale i Kujaw, Pomorza, Świętokrzyskiego czy Małopolski. Byli młodzi i starzy. Przedsiębiorcy, pracownicy i studenci. Razem około 200 osób. Dziś (9 września) pod Sejmem odbył się bodaj pierwszy w najnowszej historii kraju protest geodetów.
Czas i miejsce wybrano nieprzypadkowo. Dokładnie wtedy, gdy geodeci z transparentami i odblaskowymi kamizelkami zbierali się przy ul. Wiejskiej, w Sejmie ruszała organizowana przez GUGiK konferencja z okazji 25-lecia uchwalenia Prawa geodezyjnego i kartograficznego. Protestujący byli zgodni – zupełnie nie ma czego świętować. Ustawa wraz z jej kolejnymi nowelizacjami coraz bardziej degraduje profesję geodety. Jest dziwacznym reliktem ustroju komunistycznego i należy ją jak najszybciej wyrzucić do kosza – postulowali uczestnicy pikiety. – Wśród inżynierów jesteśmy na pierwszym miejscu pod względem bezrobocia i na ostatnim pod względem zarobków – podkreślał dziś wielokrotnie współorganizator pikiety Leszek Piszczek z PTG.
Pikieta miała bardzo spokojny przebieg, choć emocji nie brakowało. Zamiast wspólnych okrzyków było wycie syreny i transparenty takie, jak: „Nowe przepisy grabarzem geodezji”, „Nie da się sprawnie dążyć do celu, gdy geodezja tkwi w PRL-u”, „25 lat zniewolenia geodezji”. Uczestnicy gromadzili się grupach i dyskutowali o kondycji geodezji. Poruszenie wywołała ekipa TVN24, która przeprowadziła wywiad z organizatorami protestu – Leszkiem Piszczkiem i Radosławem Smykiem (również z PTG). Ich wypowiedzi dla telewizji zgromadzeni zgodnie kwitowali brawami. Do protestujących nie wyszli jednak ani posłowie, ani żaden przedstawiciel GUGiK-u. To jednak nie zdziwiło geodetów. Za to zaskoczeniem, i to pozytywnym, była dla nich frekwencja. – Miałem obawy, że pojawię się tu tylko ja z kolegą Radosławem Smykiem – przyznał szczerze Leszek Piszczek.
Co pchnęło geodetów do wyjścia na ulice? Frustracja narastała od wielu lat, a czarę goryczy przelała nowelizacja Pgik z 12 lipca. Lista zarzutów wobec nowych przepisów jest długa. Wyższe opłaty (szczególnie w przypadku mniejszych robót), skomplikowany cennik, niejasność przepisów, wzrost biurokracji, bezsensowna instytucja licencji czy uwierzytelniania i wreszcie brak konsultacji ustawy – wymieniali protestujący. Część ze zgromadzonych ma także obawy dotyczące komisji dyscyplinarnych, które rozpoczną działalność od nowego roku.
W proteście nie chodziło jednak wyłącznie o nowelizację, ale także o konserwowanie zacofanego systemu. Choć geodeci w pocie czoła zdobywają uprawnienia zawodowe, to wciąż są zdani na łaskę lub niełaskę urzędnika w ODGiK-u. Od jego decyzji można się wprawdzie odwoływać, ale trwa to długo i zwykle niewiele pomaga. Przez ten czas przedsiębiorca nie dostaje za swoje usługi żadnego wynagrodzenia. O pomstę do nieba woła także system zgłaszania robót. Choć swoją pracą geodeci wzbogacają państwowy zasób, to jeszcze muszą za to płacić i znosić szykany co bardziej zadufanych urzędników. Wszystko to przy całkowitej obojętności GUGiK-u i kolejnych głównych geodetów kraju.
Co dalej z protestem? Wśród uczestników pikiety czuć było determinację, by nie odpuszczać i kuć żelazo póki gorące. Dlatego organizatorzy zebrali kontakty do przedstawicieli poszczególnych powiatów, by zmobilizować więcej geodetów i wspólnie inicjować dalsze działania. Jakie? Na początek ma to być opracowanie wspólnego apelu z konkretnymi propozycjami zmian i przekazanie go decydentom. Jak to nie pomoże, działania mogą być bardziej radykalne. Padły m.in. propozycje, by umówionego dnia zatkać wszystkie ośrodki w kraju lawiną prac geodezyjnych, np. inwentaryzacyjnych. – To już ostatni dzwonek, by wreszcie zacząć reformować geodezję, nim geodeci ostatecznie stracą cierpliwość – mówił Leszczek Piszczek.
Fotogaleria
Jerzy Królikowski
|