ANNA WARDZIAK: Jak znaleźliście się panowie na kontrakcie w Iraku?
LUDOMIR KONSTANTY: Obaj studiowaliśmy na jednym roku na Wydziale Geodezji Górniczej Akademii Górniczo-Hutniczej w Krakowie na specjalności geodezja inżynieryjno-przemysłowa, a dyplomy odebraliśmy w 1967 r. Później pracowaliśmy w Polsce w terenie, mieliśmy już więc pewne doświadczenie.
Nasz wyjazd do Iraku związany był z kontraktem na założenie osnowy geodezyjnej podpisanym w czerwcu 1974 r. przez Ministerstwo Rolnictwa i Reform Rolnych Republiki Iraku z Centralą Handlu Zagranicznego „Polservice” w Warszawie. Pracę w Iraku rozpocząłem w 1975 r. od pomiarów na pustyni. Później powierzono mi skompletowanie ekipy do pomiarów w górach. Znaleźli się w niej sami mężczyźni: 13 zakopiańczyków, 10 sądeczan, kierowca z Warszawy i 3 inżynierów geodetów z Krakowa. Jedynie koledzy z Krakowa i Warszawy nie mieli praktycznie żadnego doświadczenia górskiego. Pozostali byli członkami GOPR Grupy Tatrzańskiej i Grupy Krynickiej, instruktorami narciarskimi i taternikami, byli więc dobrze obeznani z górami.
Część ekipy stanowili inżynierowie geodeci, a część była bez wykształcenia geodezyjnego i ci pracowali na stanowiskach pomiarowych. Ale przy wnoszeniu na szczyty sprzętu nie było rozróżnienia, czy to inżynier, czy pomiarowy, każdy dźwigał na plecach taki sam ciężar. Dodatkowo niegeodeci musieli się szybko uczyć wykonywać różne czynności, a pod koniec kontraktu niektórzy mierzyli już teodolitem kąty pionowe. Prace w górach rozpoczęliśmy w maju 1977 r.
Jakie było wasze zadanie i jakim sprzętem pomiarowym dysponowaliście?LK: Zakładaliśmy punkty osnowy geodezyjnej, na którą składała się sieć triangulacyjna i niwelacyjna. Osnowa stanowiła sieć trójkątów, w których mierzyliśmy metodą trilateracji wszystkie boki, a na każdym punkcie dodatkowo kąt między dwoma najlepiej widocznymi kierunkami. Początkowo mieliśmy do dyspozycji jeden, a później dwa szwedzkie instrumenty Geodimetr Aga 8 do pomiarów odległości oraz 10 teodolitów Wild T2 i Wild T3 produkcji szwajcarskiej do pomiarów kątów, a także pomocniczy sprzęt geodezyjny. Geodimetr Aga 8 był wówczas najnowocześniejszym dalmierzem laserowym na świecie. W optymalnych warunkach teoretycznie mógł zmierzyć odległość nawet do 70 km z dokładnością pojedynczych centymetrów, wysyłając do pryzmatycznego lustra ustawionego na drugim punkcie laserową wiązkę światła widzialnego (czerwonego), która po odbiciu wracała do geodimetru. Ale sam instrument ważył 25 kg i był zasilany z dwóch akumulatorów, po 12 kg każdy. I to wszystko trzeba było wnosić na szczyty na plecach. Nie można było instrumentu zapakować na osła czy muła, bo gdyby otarł się o skały, byłoby po sprzęcie. Na szczęście instrumenty wytrzymały wszystkie trudy noszenia przez nas na plecach. Oczywiście były odpowiednio traktowane, pieszczotliwie zabezpieczane, owijane jak niemowlęta (
śmiech).
Jak wyglądał pomiar takim instrumentem?
LK: To było duże wyzwanie. Obecnie pomiar kątów czy odległości odbywa się za pomocą urządzeń elektronicznych nawet samonaprowadzających się na cel, nie mówiąc już o pomiarach satelitarnych. Nie ujmując niczego młodym geodetom, teraz wystarczy wiedzieć, do czego służy kilka przycisków, i pomiar zrobiony. Natomiast wówczas prawidłowo wykonany pomiar odległości trwał minimum 30 minut. Wszystko trzeba było zrobić według instrukcji i żeby uzyskać odpowiednią zgodność, należało wykonać 5 do 7 serii pomiarów z ogromnym wyczuciem. To nie była zabawa, tylko ciężka praca.
ANDRZEJ BIERNACIK: Te czynności miały swoją nazwę. To było tzw. cliwienie instrumentu. Trzeba było tak delikatnie i z wyczuciem obracać jego pokrętłami, aby uzyskać najmocniejszy sygnał powrotny lasera.
LK: Należało też uwzględnić redukcję ze względu na wysokość n.p.m. Dodatkowo mierzyło się temperaturę powietrza i ciśnienie atmosferyczne z dokładnością do 0,1 mm Hg oraz 0,1° C. Odpowiednie poprawki miały duży wpływ na wyniki pomiarów...
Pełna treść wywiadu w styczniowym wydaniu miesięcznika GEODETA