|2013-01-19|
GNSS, Teledetekcja, Firma, Edukacja, Imprezy
Mamy Copernicusa! Ale co dalej?
Wygrana walka o nadanie europejskiemu programowi obserwacji Ziemi nazwy „Copernicus” powinna być dobrą okazją do popularyzacji technologii kosmicznych w polskiej gospodarce. Tylko jak to zrobić? O tym dyskutowano wczoraj (18 stycznia) w siedzibie PAN, nomen omen naprzeciwko warszawskiego pomnika Kopernika.
Spotkanie zorganizował Komitet Badań Kosmicznych i Satelitarnych PAN właśnie z okazji przemianowania programu GMES na Copernicus. Wzięli w nim udział przedsiębiorcy, urzędnicy, naukowcy i politycy zaangażowani w batalię o zmianę nazwy. A trwała ona 4,5 roku. Wszystko zaczęło się we wrześniu 2008 r., gdy ogłoszono, że GMES będzie się nazywać Kopernikus. Ta niemiecka pisownia nie podobała się jednak polskiej stronie, stąd nasi politycy zablokowali tę decyzję i zaproponowali łacińską wersję „Copernicus”. Na to nie zgodziła się jednak Bruksela, tłumacząc, że nazwa ta jest już prawnie chroniona. Powrócono więc do GMES, choć w pewnym momencie przewinęła się nawet propozycja „Keplera”, ale nie zyskała większego poparcia. Po żmudnych zabiegach dyplomatycznych strony polskiej pod koniec 2012 roku udało się wreszcie przekonać Komisję Europejską do „Copernicusa”.
Jak podkreślał jeden z orędowników tej nazwy, dr Włodzimierz Lewandowski z Biura Miar w podparyskim Sevres, w walkę o nią zaangażowało się wiele wysoko postawionych osób, m.in. posłowie z Parlamentarnego Zespołu ds. Przestrzeni Kosmicznej, Władysław Bartoszewski, Jerzy Buzek (jako przewodniczący Parlamentu Europejskiego), Antonio Tajani (wiceprzewodniczący Komisji Europejskiej), Janusz Lewandowski (jeden z unijnych komisarzy), Barbara Kudrycka (minister nauki) czy Waldemar Pawlak (ówczesny wicepremier i minister gospodarki).
Uczestnicy spotkania byli zgodni. Zwycięstwo w tej batalii o dwie litery „k” to spory sukces dyplomatyczny Polski, ale to także duże zobowiązanie, byśmy teraz pokazali, że w programie Copernicus potrafimy działać równie sprawnie, jak w walce o jego nazwę. Ale tu pojawia się kilka istotnych problemów, które musimy szybko rozwiązać, by zawalczyć o pieniądze, jakie trafią na ten program (optymistyczne szacunki wskazują, że do końca tej dekady Polska może zdobyć z tego źródła nawet 190 mln euro).
Po pierwsze, polskie firmy i instytucje muszą być technologicznie gotowe do wejścia na wymagający rynek kosmiczny. W ocenie dr. Marka Baranowskiego, dyrektora Instytutu Geodezji i Kartografii, nie mamy się tu jednak czego wstydzić. Dowodem jest m.in. udział krajowych podmiotów w programach związanych z GMES-em. W około 20 przedsięwzięciach uczestniczyło 10 polskich firm i instytucji, nierzadko wnosząc spory wkład w projekt, np. w kwestii satelitarnego monitoringu plonów.
Ale dyrektor IGiK mówił tylko o usługach. A co ze sprzętem kosmicznym, na który idą wielokrotnie wyższe pieniądze? Zdaniem prof. Marka Banaszkiewicza (CBK PAN), tu sytuacja nie rysuje się już tak różowo. Owszem, polskie firmy są w stanie budować np. podzespoły satelitarne, ale przykład pierwszych satelitów serii Sentinel (które mają być podstawą segmentu kosmicznego Copernicusa) pokazał, że nie chcą angażować się w te bardzo drogie przedsięwzięcia. Zdaniem Banaszkiewicza dobrym sposobem, by wejść na ten rynek, jest przyłączenie się do wielkich firm kosmicznych – OHB, Astrium lub Thales Alenia Space. A możliwość nawiązania kontaktu z tą ostatnią pojawi się już w przyszły czwartek (24 stycznia), podczas spotkania organizowanego we współpracy z KBKiS PAN.
Drugi problem z Copericusem to rynek zbytu. Może się bowiem okazać, że projekt zaoferuje wartościowe dane, ale żadna polska instytucja nie będzie chciała lub umiała z nich korzystać. W najbliższych latach potrzeba więc „pracy u podstaw”, czyli edukacji o zaletach technologii kosmicznych. Ma się w nią zaangażować m.in. IGiK wspólnie z województwem mazowieckim będącym jedynym polskim samorządem zaangażowanym w inicjatywę NEREUS (popularyzującą wykorzystanie technologii kosmicznych w skali regionalnej).
Trzeci, najbardziej podstawowy problem, to brak krajowej agencji kosmicznej. Obecnie za polską politykę kosmiczną de facto odpowiada kilka ministerstw, co prowadzi niekiedy do sytuacji, że każdy resort ma w danej sprawie inne zdanie. Przykład z ostatnich miesięcy to sposób finansowania Copernicusa na poziomie europejskim. Jeden resort chce, by odbywało się to z budżetu UE, a inny – z odrębnej składki. Niestety, na razie rząd nie mówi nic o powstaniu agencji kosmicznej. Z drugiej strony pomysł jej powołania otwarcie poparli zgromadzeni na spotkaniu posłowie, a w liście do uczestników posiedzenia – także Danuta Huebner. Jeśli więc będą oni walczyć o agencję, tak jak o „Copernicusa”, jej powstanie powinno być kwestią czasu. A tego nie ma wiele. Pierwsze usługi systemu Copernicus ruszają bowiem już w przyszłym roku.
Jerzy Królikowski
|