Katarzyna Pakuła-Kwiecińska
Pracowite lata
50-lecie działalności zawodowej profesora Adama Linsenbartha, dyrektora IGiK
GEODETA: Z monografii wydanej właśnie z okazji 50-lecia OPGK we Wrocławiu wynika, że rozpoczął Pan pracę w tym przedsiębiorstwie 1 grudnia 1949 roku... Adam Linsenbarth: Samemu nie chce mi się w to wierzyć, ale rzeczywiście z geodezją jestem związany od ponad 50 lat, o ile w ten okres włączy się także studia.
Rozpoczął Pan pracę zawodową chyba bardzo młodo? W maju 1949 zdałem maturę i uzyskałem świadectwo dojrzałości w Liceum Ogólnokształcącym w Starogardzie (miałem zaledwie 17 lat i aby zdawać maturę, musiałem uzyskać zgodę Ministerstwa Oświaty). Marzyły mi się studia na Wydziale Budownictwa na Politechnice Gdańskiej, ale było to nieosiągalne z uwagi na przyczyny polityczno-rodzinne. Ojciec mój był przed wojną oficerem Korpusu Kawalerii, później Sztabu Generalnego i po wojnie przebywał w Londynie, a te fakty powodowały określone konsekwencje. Jesienią 1949 byłem u rodziny we Wrocławiu i postanowiłem podjąć pracę zawodową. Na jednej z kamienic zauważyłem napis: Państwowe Przedsiębiorstwo Miernicze. Jeszcze w harcerstwie interesowałem się topografią i posługiwaniem się mapami topograficznymi, a więc miernictwo wydawało mi się ciekawym zawodem, związanym dodatkowo z pracą w te-renie. W wyniku bardzo sympatycznej rozmowy, którą przeprowadziłem z prof. Bronisławem Galasem, kierownikiem wrocławskiego Biura Terenowego Oddziału Poznańskiego PPM, zaproponowano mi natychmiastowe podjęcie pracy w grupie pomiarowej wykonującej zdjęcie sytuacyjno-wysokościowe wzdłuż Odry. Angaż podpisał dyrektor PPM mgr inż. Bronisław Lipiński. Otrzymałem odzież roboczą (buty gumowe i kurtkę watowaną) i 1 grudnia rozpocząłem pracę w zespole Edwarda Packa, który okazał się wspaniałym nauczycielem zawodu. Nasz zespół wykonywał pomiary tachimetryczne na odcinku Odry od Malczyc aż po Nową Sól. Moim pierwszym zajęciem było prowadzenie szkicu tachimetrycznego i rozprowadzanie „łaciarzy”. W krótkim czasie opanowałem posługiwanie się teodolitem, łącznie z przeprowadzaniem rektyfikacji. Tak więc na przemian albo wykonywałem obserwacje, albo szkic pomiarowy. W lutym 1950 roku ukończyłem kurs szkoleniowy, w wyniku którego awansowałem na sekretarza technicznego. Prace na Odrze trwały do czerwca 1950 r., a po ich zakończeniu zostałem przeniesiony do grupy wykonującej pomiary rejonu Huty Szklary koło Ząbkowic Śląskich. Zakres prac był bardzo szeroki, poczynając od założenia sieci triangulacyjnej, sieci poligonowej i niwelacyjnej, poprzez pomiary tachimetryczne, kończąc na pomiarach szczegółów. Zostałem przydzielony do zespołu inż. Adama Gajewskiego, wspaniałego fachowca, który po kilku tygodniach przedłożył wniosek o powołanie mnie na kierownika zespołu pomiarowego.
W jaki sposób trafił Pan do pracy w Poznaniu? Miałem zamiar starać się o przyjęcie na studia w roku akademickim 1950/51, ale ówczesny dyrektor Oddziału PPM w Poznaniu mgr inż. Tadeusz Michalski namówił mnie, abym jeszcze rok popracował. Oddział PPM w Poznaniu przystępował w tym czasie do pomiarów na terenie przyszłego Zagłębia Węgla Brunatnego w rejonie Konina. 1 stycznia 1951 roku zostałem przeniesiony do Oddziału PPM w Poznaniu i wczesną wiosną rozpocząłem pracę w zespole inż. Witalisa Wojciechowskiego, bardzo energicznego organizatora. Mój zespół pomiarowy uczestniczył m.in. w pomiarach bazy, poligonizacji precyzyjnej, niwelacji oraz w pomiarach szczegółów. Na tym obiekcie pracowałem do końca września 1951 roku, a więc do momentu rozpoczęcia studiów na Politechnice Warszawskiej. Po dwóch latach pracy nie było już problemu z przyjęciem na studia, miałem bowiem skierowanie z zakładu pracy, ale oczywiście musiałem zdać egzamin wstępny.
Rozpoczął się więc dla Pana okres studencki. Jak w latach 50. wyglądały studia na Wydziale Geodezji i Kartografii i jakie były warunki życia środowiska akademickiego? Pierwszy dzień studiów rzeczywiście rozpoczął, i to w podwójnym znaczeniu, nowy okres mego życia. Po pierwsze, tego dnia stałem się studentem, a po drugie – poznałem moją przyszłą żonę Barbarę. Na Politechnice mieliśmy plejadę znakomitych profesorów, takich jak Stefan Hausbrandt, Czesław Kamela, Tadeusz Lazzarini, Henryk Leśniok, Jan Piotrowski, Bronisław Piątkiewicz, Marian Brunon Piasecki, Felicjan Piątkowski czy Jan Różycki. Nie było podręczników i jedyną pomoc naukową stanowiły notatki robione w czasie wykładów. Pamiętam, że z wykładów prof. Lazzariniego sami przygotowywaliśmy skrypty oparte na notatkach Profesora, które potem były odbijane na powielaczu.
Pełna treść artykułu w styczniowym wydaniu GEODETY
powrót
|