Jerzy Przywara
(Nie)ograniczona inwencja
Po wprowadzeniu gospodarki rynkowej w Polsce w celu racjonalnego wydawania państwowych pieniędzy określono szczegółowo procedury zamówień publicznych.
Chodziło o stworzenie przepisów, które umożliwiałyby wytypowanie w postępowaniu przetargowym takiego wykonawcy zamówienia, który gwarantowałby rzetelne i tanie wykonanie prac, a sam wybór pozbawiony byłby elementów sprzyjających jakiejkolwiek manipulacji. Ale jak to często bywa – przepisy sobie, a życie sobie.
Kilka lat temu w jednej z podwarszawskich miejscowości miał miejsce taki oto przypadek. Urząd miasta organizował co pewien czas przetargi na wykonanie pomiarów geodezyjnych. Nie były to zamówienia na wielkie roboty, do przetargów nie stawały więc duże stołeczne firmy, lecz małe kilkuosobowe działające na lokalnym rynku, na którym wszyscy znali się jak przysłowiowy zły szeląg. Gdy jednak któryś z kolei przetarg, piąty czy szósty, wygrała ta sama firma pana – nazwijmy go – X, pozostali uczestnicy postępowania, niezadowoleni z takiego obrotu sprawy, postanowili działać.
Zebrali się więc przy kawie i uradzili, że pana X trzeba wyeliminować z rynku. Po długiej dyskusji postanowili, że w najbliższym przetargu jeden z nich złoży ofertę o kilkanaście procent niższą od spodziewanej przez nich ceny pana X. Tak niska cena musiałaby spowodować – w przypadku wygrania postępowania – konieczność dołożenia do interesu, gdyż była skalkulowana na poziomie o wiele niższym niż faktyczne koszty. „Spiskowcy” ustalili więc, że wszyscy solidarnie i proporcjonalnie pokryją swojemu reprezentantowi tę różnicę. Jak uradzili, tak też zrobili. Gdy ogłoszono kolejny przetarg na wykonanie sporego kawałka mapy zasadniczej ich delegat wystawił cenę w wysokości dolnej strefy stanów niskich.
Jakież było zdziwienie, gdy po otwarciu ofert okazało się, że X dał cenę o kilka złotych niższą od ich oferty i, co oczywiste, wygrał postępowanie...
Pełna treść artykułu w listopadowym wydaniu GEODETY
powrót
|