Edward Mecha
Mity katastralne
Myślę, że ze względów strukturalnych (tylko!) można rynek danych katastralnych przyrównać do rynku narkotyków, na którym przebicie – czyli stosunek ceny nomen omen „działki” do kosztów uprawy roślinek – sięga setek, a nawet tysięcy razy. Koszt zbierania i aktualizacji danych katastralnych, w tym teoretycznym kontekście, można przyrównać do kosztu uprawy roślinek. Biznes tkwi w wyszukaniu tych danych i doprowadzeniu do odbiorców, którzy na nie oczekują.
Przyzwyczailiśmy się do życia z mitami politycznymi, społecznymi i ekonomicznymi. Nie kojarzymy na ogół fałszywych wyobrażeń z dziedzinami o charakterze technicznym. A jednak jest taka dziedzina, w której aż roi się od mitów i ciągle ich przybywa. To w szerszym ujęciu geodezja, a w węższym – kataster, który jest jej użytkową kwintesencją.
Mit o zintegrowanym systemie katastralnym
Kataster jest systemem techniczno-prawnym znanym w różnych odmianach na całym świecie. To nie tylko obrosła tradycją instytucja, ale i określona wiedza techniczno-prawna, którą trzeba nabyć, aby móc z niej czerpać pożytki (chociaż są i tacy, którzy mając o katastrze mgliste pojęcie, już potrafią nieźle na nim zarobić). Pomysł z tak zwanym zintegrowanym systemem katastralnym był niczym innym, jak udaną próbą podczepienia się innych pod środki finansowe przeznaczone na usprawnienie katastru. To jest niestety smutna rzeczywistość, mitem natomiast jest pogląd, jakoby służby podatkowe i księgi wieczyste współtworzyły kataster. One z niego korzystają i mają obowiązek zwrotnego zasilania, ale to nie jest równoznaczne ze współtworzeniem, gdyż odpowiedzialność za dane katastralne leży po stronie organu prowadzącego ten system. Myślę, że gdyby w okresie tworzenia tego mitu był już modny IACS, to również on byłby potraktowany jako równorzędny partner, mimo iż też jest tylko klientem. W zintegrowanym systemie katastralnym dalszej degradacji ulegnie kulturowy aspekt katastru, który jak dotąd był niedostrzegany i zaniedbany. W sytuacji, gdy niespełna 50% nieruchomości dysponuje rejestracją praw w księgach wieczystych, zapisy ewidencyjne, bez względu na sposób dokonania, mają wartość historyczną. Szczególnym wrogiem tych zapisów jest komputeryzacja, wszelkie próby konwersji i standaryzacji, które zmuszają do uniformizacji danych Źródłowych. Wcale nie musi im towarzyszyć zła wola. Wystarczy brak wiedzy i wyobraźni, aby np. wspólnotę gruntową potraktować jako mienie gminne. Kulturowe źródła polskiego katastru były gwarantem przetrwania systemu prywatnej własności w Polsce, a dziś są podstawą regulacji własnościowych. Zapomnieli o tym autorzy rozporządzenia ewidencyjnego z 2001 r., uciekając z ewidencji nieruchomości do ewidencji działek. Zrobili to dla przygotowania gruntu pod zintegrowany system katastralny w imię traktowania katastru wyłącznie jako prymitywnego narzędzia zapisów technicznych. Wystarczyło dopuścić do konsultacji doradców zagranicznych, nie rozumiejących sensu polskiego katastru i mamy efekty w postaci projektu PHARE 2000 czy Banku Światowego, które zunifikują zapisy katastralne do tego, co można elektronicznie przesłać, nie bacząc na tkwiące w zapisach katastralnych elementy polskiej historii i kultury. Przykładem mogą być kapliczki czy krzyże przydrożne stojące na gruntach prywatnych. Z punktu widzenia inwestycyjnego jest to w Polsce przeszkoda o charakterze niewzruszalnym, która wstrzyma każdą inwestycję, nie wyłączając autostrad. Stare katastry próbowały elementy te rejestrować. Nowe założenia ewidencyjne o fakcie tym zapomniały. Doradcom zachodnim jest on całkowicie obojętny. Kataster jest rejestrem dziedzictwa narodowego, a także elementem systemu informacyjnego państwa i tak powinien być zorganizowany i chroniony. W wielu aspektach powinien być traktowany jak tajemnica gospodarcza. Użyteczność katastru może być ogromna. Założenie w Hiszpanii w roku 1961 jednolitego systemu wpłynęło w tak znacznym stopniu na pobudzenie instytucji kredytu hipotecznego, że rozmiary jego wzrosły kilkunastokrotnie, przekraczając obecnie wartość produktu narodowego brutto. Ale takich efektów można oczekiwać tylko od systemu silnego, jednorodnego, a nie rozproszonego po resortach i samorządach.
Pełna treść artykułu w listopadowym wydaniu GEODETY
powrót
|