Przetarg na dostawę odbiorników wygrała zielonogórska firma Hertz Systems, która wcześniej zajmowała się m.in. ochroną budynków. Gdy sprzęt zabrano na zagraniczne misje, okazało się, że ma on mnóstwo wad i w działaniach bojowych jest praktycznie nieprzydatny. Urządzeniom przyjrzał się więc Zarząd Geografii Wojskowej Sztabu Generalnego WP. W kontroli, do której dotarli dziennikarze „GW", stwierdzono m.in., że:
- odbiornik nie ma wbudowanej anteny, żołnierze muszą się więc posługiwać zewnętrzną, która jest długa i nieporęczna;
- problemy z anteną powodują zanik sygnału, a to sprawia, że GPS podaje przypadkowe dane (np. zamiast Afganistanu pokazuje Zieloną Górę lub Afrykę);
- bateria działa tylko dwie godziny;
- inicjalizacja odbiornika trwa nawet 15 minut;
- po wyłączeniu odbiornika kasują się w nim dane.
Mimo negatywnej opinii (sporządzonej w lutym 2007 r.) Agencja Mienia Wojskowego dokupiła od Hertz Systems kolejne 50 urządzeń, tłumacząc się, że inaczej musiałaby zapłacić kary umowne. Odbiorniki okazały się jednak na tyle nieprzydatne, że wojsko w trybie pilnym zdecydowało się zakupić sprzęt lepszej jakości za 1,2 mln zł. Sprawą zajmują się obecnie prokuratorzy, którzy zarówno przedstawicielom armii, jak i Hertz Systems postawili już pierwsze zarzuty.