|2008-05-16|
GNSS, GIS, Teledetekcja, Firma, Instytucje
„Kosmos 2008” – dyskusja o polskim satelicie
Konferencja „Kosmos 2008” zorganizowana przez tygodnik „Computerworld” (15 maja) pokazała możliwości ziemskich zastosowań dla danych pozyskiwanych z kosmosu. Światowe trendy i doświadczenia kilku krajowych firm w tym zakresie nie idą jednak w parze z działaniami polskiego rządu.
Truizmem jest dzisiaj mówienie o mnogości zastosowań obrazów satelitarnych, o roli, jaką w rozwoju łączności odegrały satelity komunikacyjne, czy wielorakich korzyściach płynących ze stosowania nawigacji satelitarnej. Przykłady zaprezentowane podczas warszawskiej konferencji pokazały, że polskie firmy komercyjne potrafią innowacyjne technologie zamienić w całkiem spore pieniądze. Obroty spółek sprzedających mapy nawigacyjne do samochodów i urządzeń przenośnych (Imagis, Geosystems) wzrosły w ostatnich latach kilkakrotnie. Mapy hałasu, kontrola powierzchni i typów upraw dla ARiMR czy tak popularne obecnie ortofotomapy pokazują kierunek zmian oraz wpływ technologii satelitarnej na sposób zbierania informacji. Udowadniają, że również na tym można zarobić (Techmex). Ale dziesiątki, a nawet setki milionów złotych, to niewiele w porównaniu z przychodami światowej czołówki. Amerykański Garmin zamknął ubiegły rok przychodami w wysokości 3,18 mld dolarów, holenderski TomTom – 2,6 mld, NAVTEQ – 0,8 mld. Zysk pierwszej sięgnął 855 milionów, drugiej – prawie pół miliarda dolarów! Kierunek wyznacza dzisiaj nawigacja.
Celem podstawowym jest dostarczenie systemów nawigacyjnych dla większości z miliarda samochodów jeżdżących po drogach całego świata. W samej Europie jest ponad 200 mln samochodów osobowych. Szacuje się, że w 2020 roku na świecie będzie ich 1,2 mld. Jeszcze więcej niż samochodów jest telefonów komórkowych. W ubiegłym roku ich globalna sprzedaż przekroczyła miliard sztuk. A telefon plus moduł GPS wielkości znaczka na list to możliwość nawigacji, do której potrzebna jest mapa. Stąd próba przejęcia przez fińską Nokię amerykańskiego NAVTEQ-a, nad którą od pół roku debatuje Komisja Europejska. Unijne struktury wkroczyły do akcji, bo istnieje obawa, że giganci zmonopolizują europejski rynek cyfrowych map i usług nawigacyjnych. My mamy problemy z zupełnie „innej beczki”. Nasz biznes czeka na chwilę, gdy decydenci zauważą, że nad ich głowami w ogóle latają jakieś satelity. Od 2004 roku polscy podatnicy wpłacają do unijnego budżetu pieniądze, które idą na rozwój europejskiego programu kosmicznego. W ciągu pięciu lat zebrało się tego blisko 100 mln euro. To także 100 mln do „odebrania” i rozwijania technologii kosmicznych u nas. Ale gdzie są polskie firmy, które w tym uczestniczą? – pytał podczas konferencji Jakub Ryzenko (fot.), szef Polskiego Biura ds. Przestrzeni Kosmicznej. W najbliższych kilku latach tylko dwa projekty: Galileo i GMES pochłoną 4,5 mld euro. Czy jesteśmy jednak przygotowani do udziału w nich? Czy jesteśmy w stanie zarobić na potencjalnych usługach, które ze sobą niosą? To kolejne pytania Ryzenki, które pozostały bez odpowiedzi. A Unia nie czeka. Boom nawigacyjny z chwilą uruchomienia Galileo jeszcze przyspieszy. W prawie unijnym niebawem pojawią się regulacje, które wymuszą korzystanie z nawigacji satelitarnej (powiadamianie o wypadkach drogowych, opłaty za przejazd autostradami). Czy jesteśmy do tego przygotowania? Czy jesteśmy przygotowani do zarabiania pieniędzy?
Co więcej, Unia Europejska płaci także (m.in. „naszymi” pieniędzmi) za to, by firmy nauczyły się świadczyć te usługi (np. w programie GMES i w nawigacji satelitarnej) oraz na nich zarabiać. Celem polityki państwa, jak podkreślił Jakub Ryzenko, powinno być zatem zabieganie o to, by wśród tych firm były też polskie podmioty. Problem polega jednak na tym, że – mimo iż jesteśmy (firmy, nauka) nie najgorzej przygotowani od strony technicznej do realizacji niektórych tematów – brakuje przełożenia politycznego, które uruchomiłoby cały ten proces. Innymi słowy, na szczeblu rządowym nie podjęto do tej pory decyzji, które w perspektywie kilku lat zaowocowałoby tym, że sektor kosmiczny w Polsce nie ograniczałby się do skromnego laboratorium w Centrum Badań Kosmicznych i działalności kilku firm, jak to ma miejsce dzisiaj, lecz stałby się jednym z działów gospodarki.
Końcowa dyskusja na temat tego, czy powinniśmy zbudować własnego satelitę, czy też nie, a jeśli tak, to jakiego (komunikacyjnego czy teledetekcyjnego, dużego czy małego itd.) była sprawą drugorzędną. Wszyscy byli za. Na sali zabrakło bowiem najważniejszej osoby do dyskutowania o tym i innych poruszanych na konferencji tematach. Zabrakło przedstawiciela rządu.
Gospodarzem konferencji był Sławomir Kosieliński z tygodnika „Computerworld”.
Jerzy Przywara
|