|2021-11-05|
Geodezja, Sprzęt
Z drugiej strony lunety. Jak wybrać tachimetr do pomiarów jednoosobowych?
„Nie stać mnie na taki sprzęt, a poza tym nie jest mi potrzebny” – powie niejeden geodeta o tachimetrze zmotoryzowanym. W listopadowym wydaniu GEODETY pokazujemy, że zakup takiego instrumentu może jednak się opłacić.
Tachimetr Leica TS16 w zestawie SmartPole (fot. JK)
|
|
|
|
|
|
Moda na tachimetry zrobotyzowane (obsługiwane od strony tyczki z lustrem i rejestratorem) na dobre dotarła już do Polski. Zainteresowany zakupem geodeta musi jednak stawić czoło wielu obcym nazwom „najlepszych” technologii. MagDrive, PowerSearch, GeoTRAiL, ATR+, Ultrasonic Direct Drive – to zaledwie próbka terminów, jakie znajdziemy w broszurach producentów „robotyków”. Z jednej strony dystrybutorzy będą nas zapewniać, że te unikatowe technologie wyróżniają ich sprzęt na tle konkurencji. Z drugiej zaś sceptyczni geodeci mogą uznać, że to tylko marketingowe hasła, bo tak naprawdę wszystkie tego typu instrumenty robią z grubsza to samo. Kto ma rację i jak w tym terminologicznym gąszczu dokonać mądrego wyboru?
• Dlaczego tak drogo?
Faktycznie, tachimetry jednoosobowe nie są tanie. Cena kompletnego zestawu zaczyna się od niecałych 50 tys. zł. Czasem można nieco zbić tę kwotę, trafiając na promocję lub kupując dodatkowo odbiornik GNSS. Natomiast najwyższej klasy tachimetry z opcją skanowania i obrazowania w podstawowych wersjach kosztują od stu kilkudziesięciu tysięcy złotych w górę. Krajowi dystrybutorzy sprzętu pomiarowego nie pozostawiają też wątpliwości: w najbliższych latach nie ma co liczyć na znaczne przeceny. Jak tłumaczy jeden z nich, zaawansowanie tej kategorii sprzętu zapewnia czołowym producentom istotną przewagę na międzynarodowym rynku. Raczej nie będą oni zatem skorzy, by się tej przewagi pozbywać, np. sprzedając swoją technologię chińskim firmom. Na marginesie zwróćmy uwagę, że producenci z Państwa Środka od lat nie są w stanie wypuścić własnego tachimetru zrobotyzowanego, choć z pewnością bardzo by chcieli.
Jednak paradoksalnie to właśnie kwestie finansowe sprawiają, że coraz więcej polskich geodetów decyduje się na zakup tego typu instrumentów. Kalkulacja jest prosta: skoro „robotyk” może być obsługiwany jednoosobowo, to pozwala oszczędzić niekiedy nawet cały etat. Przy szybko rosnących kosztach zatrudnienia sprawia to, że rata leasingu za ten sprzęt może okazać się niższa niż wynagrodzenie pomiarowego.
Dystrybutorzy, z którymi rozmawialiśmy, zgodnie potwierdzają, że dla wielu rodzimych firm geodezyjnych to kluczowy argument. Ale – jak zaraz dodają – korzyści z posiadania tachimetru jednoosobowego jest więcej. Bodaj najważniejszą jest zwiększona wydajność pracy, szczególnie odczuwalna przy pomiarze lub tyczeniu wielu punktów. Dodatkowym atutem jest możliwość łatwego łączenia różnych technologii pomiarowych (o czym szerzej w dalszej części artykułu). Liczy się również to, że geodeta – mając pełną kontrolę nad przebiegiem pomiarów – obniża ryzyko popełnienia błędów...
Pełna treść artykułu w listopadowym wydaniu miesięcznika GEODETA
Redakcja
|