Rozmawiał Jerzy Przywara
Ten, co statki budował
Rozmowa z prof. Julianem Niebylskim, zmarłym niedawno szczecińskim geodetą, twórcą dyscypliny naukowej metrologia okrętowa, autorem wielu wynalazków z dziedziny pomiarów statków (niepublikowany wywiad przeprowadzony w 2011 r.).
Prof. Julian Niebylski (fot. Jerzy Przywara)
|
JERZY PRZYWARA: Sporo miast przewinęło się w pańskim życiorysie, zanim na dobre osiadł pan w Szczecinie. JULIAN NIEBYLSKI: Tuż po wojnie znalazłem się w Głubczycach na Śląsku, dokąd przesiedlono moją rodzinę z Kresów. Po ukończeniu liceum chciałem zdawać na Wydział Lotniczy Politechniki Wrocławskiej, ale akurat wtedy władza ludowa go zlikwidowała [w 1954 r. studentów przeniesiono do Warszawy – red.], a ubecja zamknęła część wykładowców. Przez rok studiowałem w Gliwicach na Politechnice Śląskiej. Wrocław i Gliwice były największymi ośrodkami skupiającymi naukowców przybyłych ze Lwowa. To środowisko prześladowano i tępiono. Sam miałem ciężkie przeżycia z SB, po części przez niewyparzony język. Przed wojną mieszkałem w Horodyszczu Wielkim k. Tarnopola (dzisiaj Ukraina). Już jako dziecko miałem okazję zrozumieć, co oznacza komunizm. W 1939 roku widziałem, jak Rosjanie rozstrzeliwują ludzi. Trzeba było uciekać, większość rodziny ze strony ojca wywieziono na Syberię.
Dlaczego tylko rok zabawił pan w Gliwicach? W czasie wojny koreańskiej [lata 1950-1953 – red.] zebrali nas w świetlicy i szukali ochotników, którzy pojechaliby bronić Korei Północnej przed agresją amerykańską. Nie miałem na to ochoty. Pamiętam do dziś, jak prorektor Józef Furman powiedział pod moim adresem: nie będziemy karmić żmij na własnych piersiach! Radzono mi, żebym nie ryzykował i przeniósł się gdzie indziej. Wyjechałem więc do Krakowa studiować na Akademii Górniczo-Hutniczej. To, że w ogóle miałem szansę ukończyć studia, zawdzięczam pewnie śmierci Stalina w 1953 roku i późniejszej odwilży.
(...)
A skąd się wzięła metrologia okrętowa? Jako główny geodeta na budowie Polic współpracowałem z prof. Zbigniewem Ząbkiem z Politechniki Warszawskiej. Mocno zaawansowana była nawet moja praca doktorska na temat osnowy realizacyjnej dla terenu tego przedsiębiorstwa. Ale tak się złożyło, że Stocznia Szczecińska dostała wtedy zamówienie na montaż suwnicy na jakimś brazylijskim statku. Problem polegał na tym, że trzeba było wykonać precyzyjne pomiary na pływającej jednostce. Stocznia zwróciła się z tym do różnych podmiotów, także do Instytutu Geodezji i Kartografii w Warszawie, ale nikt nie podjął wyzwania. A ja powiedziałem: tak. Wykonałem to zadanie, a w kolejnych latach rozwinąłem technologię, potem zrobiłem z tej tematyki doktorat, pracę habilitacyjną i tak się zaczęła moja kariera w przemyśle okrętowym...
Pełna treść artykułu w kwietniowym wydaniu miesięcznika GEODETA
powrót
|