Dariusz P. Kowalik
Od mostów do witraży
Przez 8 lat, praktycznie od ukończenia fundamentów, starałem się przekonać inwestora do badania osiadań na budowie Świątyni Opatrzności Bożej. Kiepski grunt (choć palowany żwirowo), dylatacje fundamentów oraz ogromne ciężary wskazywały na możliwość braku stabilności płyty. Dopiero teraz, gdy ruchy widać już gołym okiem, dostaliśmy zlecenie i będziemy badać osiadania. Ale lepiej późno niż wcale.
W ramach przemyśleń przypomniały mi się czasy montażu mostów. Wykonane na samym dole wielkie i ciężkie elementy żelbetowe zostały wciągnięte na górę i zakotwione kilkadziesiąt metrów wyżej na łożyskach. Wraz z pylonami tworzą monumentalne bramy. Wybudowane ze strzałką aż 18 centymetrów, wisząc na łożyskach, powolutku dochodzą do równowagi. Zgodnie z projektem strzałka ma zmaleć po wielu latach. Na szczęście prowadziłem badania ugięć w kolejnych latach, strzałka rzeczywiście się zmniejsza, i to zgodnie z obliczeniami konstruktora Wojciecha Naziembły. Ale nie to jest główną przesłanką mojego artykułu. Niedawna śmierć najważniejszego budowniczego i promotora budowy świątyni prymasa Józefa Glempa przywołała w mojej pamięci nasze dyskusje na temat witraży, o których mówiono jeszcze za czasów prymasa.
Kiedyś prymas pochwalił mi się, że dostał od zaprzyjaźnionego biskupa z Kanady folder z przykładowymi witrażami z tamtejszej wytwórni. Przyznaję, technicznie świetne, ale styl mnie zmroził. Krzyknąłem: „Ekscelencjo, to nie Matka Boska na tych witrażach, tylko Myszka Miki. Ja nie mogę się na to zgodzić!”. W oczach prymasa zobaczyłem aprobatę, więc kontynuowałem. Jako że w ramach hobby trochę interesuję się historią sztuki polskiej, głównie okresem Młodej Polski, stanęły mi przed oczami niezrealizowane projekty witraży Mehoffera, Wyspiańskiego. Cuda. Takie polskie, takie piękne. Następnego dnia umówiliśmy się z prymasem na oglądanie przykładu. Nie zapomniał, przyszedł, z zainteresowaniem obejrzał i… przyznał mi rację. Ale zaraz potem, o zgrozo, przeszedł na emeryturę.
Moje pierwsze spotkanie z nowym metropolitą warszawskim kardynałem Kazimierzem Nyczem nastąpiło oczywiście na budowie Świątyni w czasie wciągania drugiego mostu. Montaż pierwszego mostu obserwował tylko ksiądz płatnik (tak nazywaliśmy księdza podpisującego kolejne faktury i sprawdzającego wykonane prace). Nie zaproszono telewizji ani prasy. Jak decydenci zobaczyli dyndający między pylonami most i jeszcze na górze płaszczyznę świetlika, to żaden nie wierzył, że uda się go umieścić na wysokości...
Pełna treść artykułu w lipcowym wydaniu GEODETY
powrót
|