Jerzy Przywara
Urzędnicza Polska szlachecka
Dlaczego trzeba ukrócić dorabianie w administracji. Do znudzenia powtarzamy na łamach GEODETY postulat zakazu prowadzenia przez pracowników administracji działalności gospodarczej w zakresie geodezji. Jednak skutkuje to – co najwyżej – świętym oburzeniem „wypuszczonych” z tej okazji do boju urzędników niższego szczebla. Niektórzy adwersarze straszą nas nawet procesami sądowymi. Zaścianek.
|
Obywatel (taki normalny, który całe życie pracuje i niewiele z tego ma), widząc, co dzieje się dookoła, zapytał urzędnika państwowego, czy pracownik administracji geodezyjnej może być jednocześnie wykonawcą usług geodezyjnych. Odpowiedź była niczym hologram na płycie kompaktowej – z każdej strony mieniła się innymi barwami. Czytającemu ją najpierw wydaje się, że pracownik administracji geodezyjnej dorabiać nie może, potem przeciwnie, potem znowu, że nie. Wszystko zależy od miejsca, w którym tę mądrą odpowiedź zacznie się czytać. Po jej analizie obywatel zaczyna wątpić w siebie. Może nie jest normalny?
Ambitni Swego czasu w jednym z największych miast wojewódzkich grupa przedsiębiorców poprosiła o posłuchanie u geodety powiatowego. W miłej, kulturalnej atmosferze wytknięto gospodarzowi elementarne błędy w prowadzeniu miejscowego ODGiK-u, wskazano kilka sposobów rozwiązania najbardziej palących problemów – w swojej naiwności rozumując, że kłopoty załogi ośrodka są kłopotami całego środowiska geodezyjnego. I co? I nic! Od spotkania upłynęło ponad dwa lata. Ośrodek, jak był kiepski, tak jest nadal, a koledzy, koleżanki i zaufani jego załogi – jak mieli, tak mają natychmiastowy dostęp do państwowego zasobu. Ci normalni muszą czekać w kolejce i mają nie podskakiwać. Szef, dla zachowania pozorów, ostrzega na zebraniach swą trzódkę przed robieniem fuch, ale klientów specjalnych (znajomych i tych z kasą) przyjmuje na osobistych audiencjach. Afryka, Bokassa, kassa! Ambitnych przedsiębiorców opuściła wola uzdrawiania czegoś, co dumnie nazywamy służbą geodezyjną. Samorządowa władza, mimo że wybrana przez naród i do służenia mu, ma tenże naród w głębokim poważaniu. Polska szlachecka, Polska zaściankowa.
Północ, północny zachód A w takim Zachodniopomorskiem o robieniu normalnym ludziom wody z mózgu przez miejscową administrację jest tak głośno, że echa dotarły nawet do stolicy. Rzecz wałkuje się od lutego, a nawet dłużej, bo o dzielnej szczecińskiej Pracowni Wdrożeń Informatycznych i Nadzoru Geodezyjnego (PWIiNG) szeptano po kątach od dawna. Miarka musiała się przebrać, skoro nawet – z reguły nierychliwe w działaniu – SGP interweniowało, śląc na adres tamtejszego wojewody stosowne pisma. Zaczęło się od tego, że 27 lutego zachodniopomorski wojewódzki inspektor nadzoru geodezyjnego i kartograficznego rozesłał do starostów i prezydentów miast pismo, w którym pisze m.in. (ach ten styl!): „Powziąłem informację, że do państwowego zasobu geodezyjnego i kartograficznego przyjmowane są operaty wykonane i podpisane przez osoby nie posiadające uprawnień do wykonywania samodzielnych funkcji w dziedzinie geodezji i kartografii lub operaty powstałe w wyniku prac wykonanych przez takie osoby”. Poruszony tym pismem szef szczecińskiego oddziału SGP zapytał wojewodę zachodniopomorskiego, dlaczego w działaniach inspektora wojewódzkiego brak jest konsekwencji? Tak się bowiem nieszczęśliwie składa, że z jednej strony inspektor grozi palcem starostom, z drugiej zaś, podpisując odpowiednie dokumenty (np. w styczniu ub. roku czy też w styczniu i marcu tego roku), upoważnia osoby zatrudnione w PWIiNG, a nie posiadające uprawnień zawodowych w dziedzinie geodezji i kartografii, do „przeprowadzenia kontroli przestrzegania i stosowania przepisów Prawa geodezyjnego i kartograficznego w zakresie prowadzenia państwowego zasobu geodezyjnego i kartograficznego w służbach geodezyjnych i kartograficznych na terenie województwa zachodniopomorskiego oraz jednostek wykonawstwa geodezyjnego oraz kartograficznego”.
Pełna treść artykułu w grudniowym wydaniu GEODETY
powrót
|