Witold Fedorowicz-Jackowski
O rozsądku, faktach i fikcji
Brak dostępu do informacji niejawnych zawartych na zdjęciach lotniczych i satelitarnych barierą rozwoju geoinformatyki.
Od redakcji: Witold Fedorowicz-Jackowski w artykule „Rozsądek pilnie poszukiwany” (GEODETA 3/2001) postulował m.in. zmianę przepisów dotyczących jawności obrazów satelitarnych i lotniczych. Jego zdaniem ochrony wymagają same obiekty, a nie ich analogi w postaci obrazów lub numerycznych baz danych. Polemikę z autorem podjęli Jacek Płaska i Jerzy Ziuzia z Departamentu Spraw Obronnych GUGiK („A propos rozsądku”, GEODETA 5/2001). Argumentowali, że zdjęcia satelitarne są w Polsce jawne. Natomiast zniesienie wszelkich ograniczeń i ujawnienie wszystkich materiałów obrazowych, niezależnie od ich treści, jest niemożliwe. Głos oddajemy ponownie Witoldowi Fedorowiczowi-Jackowskiemu.
Pragnę na wstępie podziękować panom pułkownikowi Jerzemu Ziuzi i majorowi Jackowi Płasce za podjęcie wspólnych poszukiwań rozsądku. Obojętnie, czy działali na polecenie swoich przełożonych, czy też kierowali się własnym przekonaniem, faktem jest, że poszukiwania rozsądku zostały zapoczątkowane, mimo jednostronnej deklaracji zawartej w zakończeniu wypowiedzi obu panów, że na dyskusję jest za późno.
Konsultacje Uważam, że na tę dyskusję nie może być za późno m.in. ze względu na sposób przeprowadzenia procedury uzgodnień dotyczącej projektu wiadomego rozporządzenia. Jak panowie informują, odbywały się one w okresie maj-grudzień ub.r., a zatem w czasie, gdy otwarcie mówi się już w Polsce o budowie społeczeństwa informacyjnego. Jak widać jednak, jest to również czas, w którym kluczowe dla tego społeczeństwa sprawy konsultuje się w zamkniętym kręgu resortowych urzędników i jednej, bardzo zasłużonej – ale w tej akurat sprawie niezupełnie kompetentnej – organizacji zawodowej, jaką jest SGP. O projekcie nie wiedziano nic w Polskim Towarzystwie Fotogrametrii i Teledetekcji, Polskim Towarzystwie Informacji Przestrzennej, Klubie Teledetekcji PTG, w Komisji Geoinformatyki PAU, Polskiej Izbie Informatyki i Telekomunikacji itd. Uważam, że jest to fakt niepokojący. Oczywiście, pamiętamy wszyscy, że jeszcze nie tak dawno do publicznej dyskusji na poruszony przeze mnie temat w ogóle nie mogłoby dojść. To, że jesteśmy dziś gotowi rozmawiać, słuchać argumentów stron i starać się wzajemnie zrozumieć, napawa optymizmem oraz nadzieją, że wspólnie znajdziemy rozwiązanie rozsądne i bezpieczne. Punktem wyjścia do dalszej dyskusji, której tematem jest – przypominam – interes gospodarczy i związane z nim bezpieczeństwo naszego państwa i obywateli, musi być jednak uznanie przez jej uczestników pięciu podstawowych prawd, które przytoczyłem w marcowym artykule. Bez tego nie będzie nam „po drodze”.
Bariery Z racji zajmowanych stanowisk wypowiedź panów dotyczy tylko jednego z poruszonych przeze mnie aspektów warunkujących przyszłość rodzimego rynku geoinformatycznego, a mianowicie dostępu do informacji niejawnych zawartych na zdjęciach lotniczych i satelitarnych. Poświęciłem temu zagadnieniu sporo miejsca, ponieważ uważam, podobnie jak znaczna część środowiska zawodowego, że jest to dziś oczywista bariera rozwoju geoinformatyki w Polsce. Niestety, nie jedyna i na pewno wcale nie najważniejsza. O wiele groźniejsze są: - zbyt wolno (ale na szczęście systematycznie) rosnący poziom geoinformatycznej świadomości decydentów; - kompletny brak wizji roli, jaką mają odgrywać polskie firmy w procesie budowy infrastruktury danych przestrzennych; - brak rządowych programów wspierania w tym zakresie przedsiębiorczości (podobnych do tworzonych w Unii Europejskiej); - lekceważący, a czasami wręcz arogancki stosunek przedstawicieli „władzy” do „prywatnej inicjatywy” sięgający PRL-u, upolitycznienie stanowisk i tzw. sfer wpływów oraz powszechna korupcja. Gdy dodamy do tego wyraźnie odczuwalną i nasilającą się penetrację bogatych firm zachodnich (wspieranych nierzadko dyplomatycznymi kanałami), problemy wynikające z niedoboru rodzimego kapitału i powszechne trudności w utrzymaniu płynności finansowej, to realny – a nie „tworzony” jakoby przez mnie – obraz polskiego rynku informacji geograficznej nie daje szczególnych powodów do zadowolenia. Zwracam w tym miejscu uwagę na niebezpieczeństwo nieporozumień wynikających z częstego utożsamiania geodezji z geoinformatyką, a także niezrozumienia samego pojęcia „rynek”, którego istotą są przepływy finansowe wynikające z transakcji handlowych (kupno/sprzedaż produktów i usług, w naszym przypadku geoinformatycznych). Operacje te zdecydowanie wykraczają poza tzw. projekty pilotowe podejmowane przez niektóre uczelnie i instytuty badawcze, a także działalność prowadzoną obecnie na różnych zasadach przez ośrodki dokumentacji geodezyjno-kartograficznej wszystkich szczebli.
Pełna treść artykułu w lipcowym wydaniu GEODETY
powrót
|