Katarzyna Pakuła-Kwiecińska, Jerzy Przywara, Anna Wardziak
Początek jest połową wszystkiego
Wywiad internetowy z dr. Teodorem Blachutem, fotogrametrą mieszkającym w Kanadzie.
GEODETA: Z okazji 85. urodzin składamy serdeczne gratulacje i życzenia wszystkiego najlepszego. Wiemy, że w dalszym ciągu jest Pan niezwykle aktywny. W jakiego rodzaju działalność jest Pan w tej chwili szczególnie zaangażowany?
Teodor Blachut: Dziękuję bardzo za życzenia, które są mi szczególne drogie, gdyż pochodzą z jakże odległej, ale równocześnie tak mi bliskiej Polski. Istotnie, staram się być czynny zarówno społecznie, głównie w sprawach polonijnych, jak i w życiu naukowo-technicznym. Proszę jednakże pamiętać, że w pewnym wieku „potrzeba podwójnej ilości czasu, aby zrobić połowę!”.
|
W życiu zawodowym zetknął się Pan z wieloma ludźmi. Którzy z nich wywarli na Pana największy wpływ? Jeszcze w czasach studiów na Politechnice Lwowskiej to chyba słynny matematyk prof. Łomnicki (jak wiadomo, został zamordowany w więzieniu z wieloma innymi uczonymi Politechniki Lwowskiej). Profesor łączył kolosalną wiedzę matematyczną z wyjątkową kulturą osobistą. Opublikował m.in. zwięzły podręcznik „Kartografia matematyczna”, który uważam za najlepszy w świecie w tym zakresie. Z późniejszych czasów z dużą sympatią i wdzięcznością wspominam dyrektora technicznego firmy Wild w Szwajcarii inż. Berchtolda. Gdy przed ożenkiem myślałem o bardziej formalnym ułożeniu moich stosunków z firmą, w której pracowałem jako inżynier, odpowiedział z urwisowskim uśmiechem (miał wtedy około sześćdziesiątki): – Uwierzy Pan, że ja też nie mam żadnego kontraktu z firmą! Po cóż Panu kontrakt? Musi Pan zawsze tak pracować, aby firmie zależało na Panu, a nie tylko odwrotnie. Zapewniam Pana, że będziemy robili wszystko, aby Panu było dobrze z nami, Pan jednakże zachowuje zupełną swobodę decyzji – zakończył dyrektor. Była to mądra rada, którą zawsze w życiu stosowałem.
Początek wojny zastał Pana w Polsce, a w 1940 roku był Pan już w 2 Dywizji Strzelców Pieszych we Francji. Jak Pan tam trafił? Studia na Politechnice Lwowskiej ukończyłem w 1938 r. i bodajże 17 września 1939 r. miałem wstąpić do podchorążówki. Po wybuchu wojny drogą radiową otrzymaliśmy rozkaz, aby wycofywać się na wschód (mieszkałem wtedy z rodzicami na zapleczu fortyfikacji polskich koło Mikołowa na Śląsku), gdzie w pewnym momencie będziemy zmobilizowani. Dotarłem do Lwowa już po zajęciu go przez Rosjan. Byłem czynny w podziemiu harcerskim, gdy jednak dotarły wiadomości o Armii Polskiej we Francji, ruszyłem tam przez „zielone granice”, przekraczając Węgry, Jugosławię i Włochy. Granicę francuską przekroczyłem pociągiem 1 stycznia 1940 r.
Podczas internowania w Szwajcarii zostaje Pan asystentem na Politechnice w Zurychu... Już w 1940 r. władze internowania zaczęły organizować obozy szkolne dla internowanych żołnierzy polskich. Zgłaszać mogli się również żołnierze z dyplomami uniwersyteckimi, poszukiwano bowiem pomocników dla wykładowców szwajcarskich, a nawet kandydatów na funkcje wykładowców. Szwajcaria była wolnym krajem i przygotowywała się do obrony. Armia o charakterze ogólnej milicji obsadziła wszystkie graniczne i strategiczne punkty obrony. Panował więc powszechny brak pracowników, z uczelniami włącznie. Wywiad z ochotnikami przeprowadzał prof. Max Zeller z Politechniki w Zurychu, który w randze pułkownika był tzw. komisarzem od obozów szkolnych. Gdy mu się zameldowałem, przywitał mnie po koleżeńsku, a po krótkiej rozmowie wyjaśnił, że jest profesorem fotogrametrii, i zaproponował mi asystenturę. Oczywiście dla mnie był to przysłowiowy „łut szczęścia”. Niezależnie od pracy w Politechnice Zuryskiej prowadziłem wykłady wraz z ćwiczeniami z rysunku kartograficznego, byłem też asystentem z matematyki i geometrii wykreślnej w obozie uniwersyteckim w Winterthur. Miałem wtedy jeszcze inne, poufne zajęcie: dowódca dywizji polecił mi założyć i prowadzić systematyczną statystykę prac wykonywanych przez około 13 000 naszych żołnierzy. Chodziło o to, żeby po zakończeniu wojny na wypadek żądania przez Szwajcarię zwrotu kosztów internowania Polaków (zgodnie z umowami międzynarodowymi) rząd polski mógł przedstawić wykaz wykonanych przez nas prac pokrywających te koszta z nadwyżką. Żądanie takie nigdy nie zostało wysunięte, my jednakże mieliśmy satysfakcję z naszej udokumentowanej pracowitości.
Pełna treść artykułu w marcowym wydaniu GEODETY
powrót
|