Anna Wardziak
Lepiej się przepracować niż zardzewieć
Jerzy Zarzycki wyjechał z Polski tuż po wojnie jako młody inżynier fotogrametra. Doktorat zrobił w Szwajcarii, a największe sukcesy zawodowe odniósł w Kanadzie, która stała się jego drugą ojczyzną. Bliższe kontakty z Polską, również na gruncie zawodowym, odnowił dopiero w 1992 roku. W klapie marynarki nosi symbol tej współpracy (flagę polską skrzyżowaną z kanadyjską). 3 lata temu został profesorem honorowym Wydziału Geodezji i Kartografii Politechniki Warszawskiej.
|
Dlaczego geodezja? Jerzy Zarzycki jest znanym i cenionym w świecie specjalistą z zakresu fotogrametrii, teledetekcji i systemów informacji geograficznej. Jest pionierem w zakresie wykorzystania metod cyfrowych w fotogrametrii i kartografii, a jego szczególne zainteresowania dotyczą budowania GIS. Jak to się jednak zaczęło? Nie był pierwszym geodetą w rodzinie. Jego ojciec jeszcze przed wojną prowadził w łodzi biuro mierniczych przysięgłych. W grudniu 1939 roku, na kilka dni przed Bożym Narodzeniem, całą rodzinę Niemcy wysiedlili do Krakowa. – Było bardzo ciężko – wspomina Jerzy Zarzycki. – Ojciec znalazł jednak pracę u profesora Odlanickiego. Odlanickim zawdzięcza opiekę nad całą rodziną. W tym czasie w Krakowie otwarto Państwową Szkołę Górniczo-Hutniczo-Mierniczą, rodzaj liceum technicznego. Uczyli tam profesorowie z Akademii Górniczej. – Miałem wybór: iść na górnictwo, na hutnictwo albo na miernictwo. Pomyślałem, że jak pójdę na górnictwo czy hutnictwo, to wywiozą mnie gdzieś do Niemiec do pracy, poszedłem więc na miernictwo. Poza tym ojciec był geodetą, wiedziałem więc mniej więcej – podkreśla z uśmiechem – o co w tym zawodzie chodzi. Potem, jak Niemcy dostawali w skórę na wschodzie, to otworzyli politechnikę w Warszawie. Rektorem był wprawdzie Niemiec, ale uczyli profesorowie z Politechniki Warszawskiej.
Studia w Warszawie Po skończeniu nauki w Krakowie przyjechał więc do Warszawy i rozpoczął studia na geodezji. I wtedy właśnie narodziło się zainteresowanie fotogrametrią. Wakacje 1944 roku spędzał w Krakowie i już do Warszawy nie mógł wrócić. Wybuchło powstanie. Po wojnie kontynuował studia w stolicy. – Wtedy jednym z najważniejszych zadań komunistycznego rządu było parcelowanie majątków – wspomina – a to zajęcie zwalniało od służby wojskowej. Jeszcze będąc studentem poszedłem więc parcelować majątki. Po pierwsze, nie musiałem iść do czerwonego wojska, a po drugie, mogłem kupić więcej żywności dla rodziny, co w tamtych czasach było bardzo ważne. Pracę dyplomową obronił 13 grudnia 1947 r. i pozostał na uczelni jako młodszy asystent u profesora Bronisława Piątkiewicza, który pomógł mu potem w załatwieniu wyjazdu na szkolenie do Szwajcarii (u Wilda w zakresie instrumentów fotogrametrycznych). – Zwariowałeś, przecież ci nie dadzą paszportu – mówili koledzy. Jednak miał poparcie rektora i prof. Piątkiewicza, i udało się. Był rok 1948, jeszcze wtedy mogło się udać... – Wypuszczam pana na szerokie wody, niech pan pływa – tak brzmiały pożegnalne słowa profesora Piątkiewicza.
Pełna treść artykułu w styczniowym wydaniu GEODETY
powrót
|