Wyniki wyszukiwania haseł „geodezja, batymetria” w Google zdają się świadczyć, że na razie niewiele rodzimych przedsiębiorstw z naszej branży oferuje usługi pomiarów batymetrycznych. Bezsprzecznie ich liczba jednak rośnie, podobnie jak zainteresowanie tym rynkiem. Trudno się dziwić, skoro politycy coraz głośniej mówią o ambitnych projektach wodnych, takich jak budowa nowych zapór, przekopów czy dróg żeglugi śródlądowej. Tylko czy bez specjalistycznej wiedzy hydrograficznej geodeci są w stanie realizować takie usługi? Czy potrzebują dodatkowych uprawnień? Jaki sprzęt powinni kupić i na jakie zlecenia mogą w pierwszej kolejności liczyć?
• Prawne meandry„Hydrobałagan” – taki był tytuł artykułu opublikowanego w 2012 roku w GEODECIE, w którym prezentowaliśmy skomplikowane i jednocześnie mętne reguły rządzące krajowymi pomiarami hydrograficznymi. Mimo upływu czasu i publikacja, i sam tytuł niewiele straciły na aktualności. Przede wszystkim w artykule zwraca się uwagę na zupełnie odmienne zasady rządzące pomiarami na morzu i wodach śródlądowych. Te pierwsze są ściśle regulowane, a ich wykonywanie wymaga uprawnień hydrograficznych. Niestety, bardzo trudno je uzyskać, głównie ze względu na konieczność zdobycia sporej praktyki. W zasadzie jest to więc rynek niedostępny dla firm geodezyjnych, choć to na nim pojawiają się dziś najbardziej intratne zlecenia.
Co ciekawe, z dostępem do większych kontraktów mają tu problem nawet krajowe przedsiębiorstwa zajmujące się ściśle hydrografią. Jednym z większych jest działająca od ponad 11 lat firma Hydrograf ze Straszyna. Jak mówi jej prezes Marek Szatan (hydrograf z ponad 20-letnim doświadczeniem), obecnie największe zlecenia na pomiary batymetryczne są związane z budową przekopu przez Mierzeję Wiślaną oraz modernizacją toru wodnego Szczecin – Świnoujście (tzw. Projekt „12,5”). Niestety, żadna krajowa firma hydrotechniczna lub pogłębiarska nie ma potencjału, by prowadzić te inwestycje samodzielnie, a w praktyce są już one realizowane przez spółki zagraniczne (projekt „12.5”), które sprowadzają swoje jednostki pomiarowe i hydrografów z zagranicy.
Geodetom pozostają zatem pomiary na rzekach, jeziorach czy sztucznych zbiornikach, ale to i tak sporo, biorąc pod uwagę dużą liczbę tych obiektów oraz względnie słabe rozpoznanie. Tu wciąż panuje wolna amerykanka. Do wykonywania tych prac nie trzeba żadnych uprawnień. Brak jest także jakichkolwiek standardów czy przepisów regulujących te pomiary. – W praktyce dostęp do tego rynku zależy więc od wymagań klienta – zauważa Marek Szatan. Jedni stawiają poprzeczkę wysoko, wymagając dużego doświadczenia i wysokiej klasy sprzętu, inni zadowolą się osobą bez kwalifikacji dysponującą jedynie amatorską sondą typu „fish finder” (jak wskazuje nazwa, przeznaczoną raczej do poszukiwania ryb niż pomiarów dna i cechującą się zgrubną dokładnością).
Ten brak reguł, niestety, doprowadza do znacznego...
Pełna treść wywiadu w majowym wydaniu miesięcznika GEODETA