|2013-11-15|
Geodezja, Prawo, Ludzie
List do premiera
Od czerwca dr Waldemar Izdebski napisał 7 listów otwartych: 5 do głównego geodety kraju Kazimierza Bujakowskiego i po jednym do ministra administracji i cyfryzacji Michała Boniego oraz do premiera Donalda Tuska. Dlaczego listy otwarte? Bo zwykła korespondencja pozostawała bez odpowiedzi. Dlaczego doszedł aż do premiera? Bo odpowiedzi GGK i ministra były tylko urzędniczym bla, bla, bla. Dlaczego tej korespondencji poświęcamy uwagę na naszych łamach, piszemy w najnowszym wydaniu GEODETY.
Stali użytkownicy Geoforum.pl doskonale znają dr. Waldemara Izdebskiego, prezesa firmy informatycznej Geo-System oraz pracownika naukowego Politechniki Warszawskiej, i nawet niektórzy mają go serdecznie dosyć. Daje się to czasami wyczuć po komentarzach zamieszczanych pod wiadomościami o wdrożeniach oprogramowania jego firmy w kolejnych gminach i powiatach. Ale są i tacy, i tych jest chyba większość, którzy doceniają bezkompromisowość, konsekwentne dążenie do prawdy, niezgodę na nieprawidłowości i marnotrawienie grosza publicznego, wreszcie wiedzę, pracowitość i wizję Izdebskiego w rozwijaniu firmy. Wybaczają mu nawet to, że po części występuje we własnym interesie, choć wydaje się on zbieżny z interesem publicznym.
Kiedy na początku roku udzielał wywiadu redakcji GEODETY, zapowiedział, że nie cofnie się przed niczym i jeśli nie uzyska satysfakcjonujących odpowiedzi z GUGiK, to napisze do ministra i w dalszej kolejności do premiera. Jak powiedział, tak zrobił. To nie jest częste wśród Polaków, bo nasz zapał zwykle kończy się na gadaniu. Nie mówiąc już o postawieniu się władzy, i to takiej, od której można by wyciągnąć jakąś kasę (przetargi), jakby się było pokornym. Sprawa ma jeszcze jeden aspekt, mianowicie takie wystąpienie do ministra lub premiera bywa traktowane przez środowisko zawodowe jako kalanie własnego gniazda. A więc trzeba mieć jeszcze odwagę przeciwstawić się niektórym reprezentantom naszego zawodu.
Po nakreśleniu tła „psychologicznego” możemy przejść od meritum. O co chodzi Izdebskiemu? Po pierwsze, nie podoba mu się jakość prawa stanowionego w zakresie geodezji. Trudno odmówić mu słuszności, a obrona tezy przeciwnej byłaby karkołomna. Większość geodetów krytycznie wypowiada się bowiem o nowych regulacjach, niezależnie od tego, czy pracują w administracji, czy w biznesie. Przede wszystkim jednak sami włodarze geodezji oraz autorzy nowych rozporządzeń, których w ostatnich latach opublikowano setki stron, zapowiadają „drugą iterację”, czyli konieczność wprowadzenia poprawek do dopiero co wydanych aktów. Nie będziemy w tym miejscu dogłębnie analizować przyczyn takiego stanu rzeczy, ale wymieńmy kilka najważniejszych.
Jeśli prawo tworzą anonimowi autorzy za zamkniętymi drzwiami gabinetów, pomija się udział w pracach ekspertów praktyków, a konsultacje społeczne traktowane są jako zbyteczna formalność, to wynik jest z góry przesądzony. Materia objęta regulacją jest bowiem skomplikowana, a dodatkowo cały czas podlega transformacji pod wpływem gwałtownego rozwoju technologii i prawodawstwa unijnego. Przypomina to trochę formowanie bochenka chleba z rzadkiego ciasta. Jest trudne, ale nie niemożliwe. Stąd prawem muszą się zajmować zespoły doświadczonych praktyków z otwartymi głowami, a nie ludzie z łapanki.
Dlaczego Izdebskiemu tak bardzo przeszkadza złe prawo? Przede wszystkim dlatego, że to on musi „wprowadzać” je w życie. Oprogramowanie, które produkuje firma Geo-System, powinno być zgodne z przepisami i umożliwiać realizowanie zapisanych w nim zadań. Tylko co zrobić, jeśli prawo jest niezgodne z logiką i cofa geodezję o 20 lat? Czy Izdebski powinien siedzieć cicho, sprzedawać programy sprzeczne ze zdrowym rozsądkiem i zacierać rączki, bo po nowelizacji, która nastąpi wcześniej czy później, będzie można sprzedać następny program zgodny z nowym rozporządzeniem? Można i tak prowadzić biznes. Tylko jak wtedy spojrzeć rano w lustro? Prezes Geo-Systemu wgryza się więc w nowe rozporządzenia, wyszukuje w nich błędy i proponuje, jak najłatwiej je skorygować. Pisze artykuły (niektóre były publikowane w GEODECIE), wygłasza referaty, bombarduje GUGiK pismami i czeka na wyniki. Cieszy się, kiedy urząd zmienia ton i wysyła do powiatów zalecenia zgodne z jego sugestiami. Mówi, że liczy się dla niego każdy, nawet mały krok we właściwym kierunku...
Pełna treść artykułu w listopadowym wydaniu GEODETY
Katarzyna Pakuła-Kwiecińska
|