Katarzyna Pakuła-Kwiecińska
Potrzeba robienia czegoś pożytecznego
Z profesorem Wojciechem Januszem z Instytutu Geodezji i Kartografii rozmawia Katarzyna Pakuła-Kwiecińska
Katarzyna Pakuła-Kwiecińska: Porozmawiajmy o doświadczeniach Pana Profesora związanych z pomiarami przemieszczeń. Wojciech Janusz: Wiele można by na ten temat mówić, ale niewiele powinno się pisać. Sprawy związane z bezpieczeństwem budów, za którymi stoją duże pieniądze, zawsze lubią pewną dyskrecję. Zwłaszcza kiedy dzieje się coś niepokojącego. Na Zachodzie, gdy buduje się coś nowego, stare budynki są rozbierane. Pozwala na to rozbudowana infrastruktura. U nas jest to ogromny problem. Buduje się nowe obiekty, na siłę podtrzymując te stare, istniejące w bezpośrednim sąsiedztwie, w strefie możliwych szkodliwych przemieszczeń, bo nie wiadomo, co zrobić z ich mieszkańcami.
Czy to nie jest źle pojmowana oszczędność? Czy inwestora, który buduje wielokondygnacyjny budynek, rzeczywiście nie stać na przeniesienie ludzi, którzy mieszkają w sąsiedztwie? To zależy, co się komu bardziej opłaca. Czy zrobić wrażenie, że zabezpiecza się sąsiada, czy podjąć kroki zdecydowane: wybudować budynek zastępczy i zburzyć stary.
Jeżeli pojawia się niebezpieczeństwo dla sąsiadów, to czy można je skrywać? Myślę, że nawet Czernobyl nie nauczył nas właściwego postępowania. W tej fazie skrywanie prawdy dla ochrony własnych interesów jest niemoralne, ale ograniczanie, selekcjonowanie informacji, np. dla uniknięcia paniki w czasie akcji ratowniczej, może być uzasadnione. Nie ma dobrej i jednoznacznej odpowiedzi na to pytanie. Dlatego za najważniejsze uważam podejmowanie takich działań profilaktycznych, aby do stanu niebezpiecznego nie dopuszczać.
W jaki sposób dochodzi do kontaktu między inwestorem a IGiK-iem i Panem jako doradcą. Czy to Wy szukacie trudnych budów, czy to raczej Was proszą o pomoc, gdy coś zaczyna się walić? Staramy się wchodzić tam, gdzie duże znaczenie odgrywa profilaktyka. Jeżeli obiekt jest potencjalnie trudny, to określamy, co od strony geodezyjnej można zrobić, by go zabezpieczyć. Natomiast niechętnie wkraczamy na te budowy, gdzie już dzieje się niedobrze i niewiele można zrobić dla poprawy. Pamiętam, że kiedy pierwszy raz występowałem jako ekspert, przyszedł po mnie żołnierz z pepeszą i zaprowadził na budowę, na której doszło do awarii. W czasie budowy ujęcia wody pitnej „Gruba Kaśka” pękł zbiornik. Przy pierwszym napełnianiu nie było kontroli geodezyjnej i zbiornik „rozszedł się” na dylatacji – woda wymyła 10 m sześciennych ziemi pod fundamentami. I dopiero wtedy uznano, że geodeta czy geotechnik może coś pomóc. Gdyby wcześniej robione były pomiary, można by zauważyć pewne symptomy, że dzieje się coś niedobrego, i zatrzymać napełnianie oraz wykonać dodatkowe zabezpieczenia. Dzisiaj, niestety, bywa podobnie. Geodetę wzywa się wtedy, kiedy coś się stało lub pojawiają się przypuszczenia, że coś się może stać. Często przyczyny wezwania geodety są bardziej natury psychologicznej niż technicznej. Wtedy geodeta stanowi alibi, że były podjęte działania – robiono pomiary. Tylko niestety nikt nie wie, co te pomiary znaczą. Kiedy po raz pierwszy przychodzę na budowę i chcę wiedzieć, z kim mam do czynienia, przeprowadzam bardzo prosty test – wykonuję pierwszy pomiar i czekam na pytania. Gdy pada pytanie o to, jakie są przemieszczenia, to już wiem, że nie mamy o czym mówić. Często się zdarza, że ludzie, którzy mają duże doświadczenie i umiejętności w dziedzinie budownictwa, są źle uczeni geodezji. Inżynier budowlany w ramach studiów na swoim wydziale nie jest w stanie opanować wiedzy geodezyjnej umożliwiającej mu wykonywanie pomiarów, powinien natomiast wiedzieć, co geodeta na budowie może przynieść swoją pracą, w jakim momencie trzeba go wezwać i co znaczą wyniki pomiarów.
W którym momencie geodeta powinien wkroczyć na „trudną” budowę? Na etapie projektowania. Obecnie bardzo często program monitoringu opracowuje projektant bez konsultacji z geotechnikiem i geodetą. Ze współpracy z geotechnikiem wynika wiedza o tym, jak budowa będzie „pracowała” w danych warunkach gruntowych. Geodeta zaś na etapie projektu musi uzyskać informacje, jakie będzie miał zadania i co zrobić, żeby były one wykonalne.
Wielu prowadzących budowy nie zdaje sobie sprawy ze znaczenia pracy geodety. Nie jestem tym zbytnio zdziwiony, dlatego że my handlujemy rzeczami niematerialnymi – sprzedajemy informację. W Polsce nie nauczyliśmy się doceniać informacji i korzystać z niej. Do tego dochodzi trudna sprawa znalezienia optimum dla kosztów i efektów. Wiele lat temu na budowie zapory w Solinie spotkaliśmy się z zapotrzebowaniem na bardzo szeroką informację o obiekcie. Jednak inwestorzy przerażeni kosztami pomiarów stwierdzili, że nie budują Soliny tylko po to, żeby geodeci mogli ją mierzyć. Należało się zastanowić, z jakich informacji można zrezygnować, aby dojść do rozsądnych kosztów. Znalezienie optimum jest bardzo istotną rzeczą dla obu stron, które muszą zdawać sobie sprawę z tego, że jest jakiś zbiór informacji niezbędnych, którego nie należy rozszerzać zarówno ze względów ekonomicznych, jak i organizacyjnych.
Pełna treść artykułu w czerwcowym wydaniu GEODETY
powrót
|