Aleksander Danielski
Homologacja: źródło korupcji czy pomocna ręka?
Nie sądziłem, że sprowokuję tak gorącą dyskusję internetową na temat homologacji systemów informacji przestrzennej (ze szczególnym naciskiem na mapę numeryczną). Na początku miałem ochotę włączyć się do niej, lecz stwierdziłem, że w kilku zdaniach, a taka jest konwencja dyskusji w Internecie, nie uda mi się wyrazić moich argumentów. Stąd ten artykuł.
Zacznę może od fragmentu z notatki promocyjnej w GEODECIE (12/1999), który spowodował całą tę wrzawę: „(...) GEO-INFO zawsze szanowało swoich użytkowników, co objawiało się między innymi w implementacji obowiązujących aktualnie w kraju instrukcji. Jako jeden z niewielu systemów (a być może jedyny) oferował formaty eksportu i importu danych: SWING, TANGO i uniwersalny ASCII. Pomimo że instrukcje K-1, G-7 pojawiały się zawsze z dużym opóźnieniem, a proponowane przez nie rozwiązania nie zawsze (delikatnie mówiąc) były trafione, twórcy GEO-INFO starali się maksymalnie dostosować system do ich wymogów... ...I jeszcze jedna kwestia ściśle z tym problemem związana. Jeśli są standardy, to muszą być mechanizmy ich egzekwowania. Myślę, że już czas, aby w interesie użytkownika (który nie zawsze zna się na informatyce) wprowadzić nareszcie homologację systemów. Certyfikaty wydawane przez GUGiK pomagałyby także producentom w działalności promocyjnej. Obecnie odpowiedzialność za wybór spada jedynie na kupującego (...)”.
Prawo nie jest doskonałe... Powyższy fragment jest o tyle istotny, że w pewnym stopniu uzasadnia moją propozycję. Piszę „w pewnym stopniu”, bo z niektórymi argumentami przeciwników homologacji również się zgadzam. Ale doszukiwanie się w homologacji ograniczania wolności producentów oprogramowania, a nawet ograniczania wolności wyboru systemu przez użytkownika, to już chyba przesada. Na początek chcę wyjaśnić kilka podstawowych spraw.
Pełna treść artykułu w październikowym wydaniu GEODETY
powrót
|