Redakcja
Złośliwe oko Temidy
Rozmowa z Bronisławem Lipińskim aresztowanym w latach 50. w związku z pomiarami PGR-ów
GEODETA: Gryps, który publikujemy obok, wysłał Pan 40 lat temu z aresztu w Iławie. Jak doszło do aresztowania? Bronisław Lipiński: To było w 1958 roku, na przełomie lata i jesieni. Przyszedł do mnie dzielnicowy, przyniósł zawiadomienie i powiedział, że jeżeli nie dostosuję się do tego wezwania, to on będzie musiał inaczej zadziałać.
To było wezwanie do na milicję do Iławy?
Tak, tam od razu wzięli mnie w obroty. Podczas przesłuchania uruchomili taką lampę, że zobaczyłem swoje pięty i ręce. No i zaczęli mnie przepytywać, czy przyznaję się do winy. Ja się do niczego nie przyznałem. Na noc zaprowadzili mnie do celi, niesłychanie brudnej, ciemnej, bez okien, a na drugi dzień znów mnie przesłuchiwali.
Zarzuty, jak Pan pisze w grypsie, dotyczyły zawłaszczenia państwowych pieniędzy?
Tak jest, oczywiście. Zbyt długo ta rozmowa nie trwała, bo wszystkiemu zaprzeczyłem. Wezwano więc milicjanta i kazano mnie odprowadzić. Ten mówi: – Pójdziemy na dół, bo musi pan oddać sznurowadła i pasek. Zapytałem, czy jestem aresztowany. – Tak, zatrzymujemy pana. W tym czasie schodził z piętra przyzwoicie ubrany, zadbany mężczyzna, który przechodząc obok mnie powiedział: – No, ja wam radzę na przyszłość mniej mówić. A na drugi dzień z rana dowiedziałem się, że będę doprowadzony do prokuratora. Za chwilę zjawił się milicjant w mundurze, wyjął z kabury pistolet, przeładował i ostrzegł mnie, że jeżeli nie będę szedł według jego poleceń, to może strzelać. No i poszliśmy na stację. On z tym pistoletem z otwartą kaburą, a ja przed nim. Prokurator zapytał tylko, czy się przyznaję. Powiedziałem, że nie. – No to dziękuję, proszę się zatrzymać w kancelarii. Za chwilę dzwonek, sekretarka wchodzi do gabinetu i wraca ze smutną miną. Mówi, że jestem aresztowany, jest nakaz prokuratorski. W czasie mojego aresztowania w jednej z cel siedział też sekretarz tego właśnie prokuratora. Powiedział mi, że zaaresztował mnie najgorszy łobuz, złodziej i bandyta. To w ogóle nie był prokurator, bo ukończył zaledwie trzymiesięczny kurs.
Jak długo siedział Pan w areszcie?
Parę miesięcy.
Czy odbyła się jakaś rozprawa sądowa?
Było kilka rozpraw sądowych. Na początku sprawę rozpatrywał sąd pierwszej instancji w Suszu. Dostałem rok więzienia. Później był sąd wojewódzki, a następnie Iława.
Odwoływał się Pan od tego wyroku?
Odwołałem się i ja, i adwokat...
To był obrońca z urzędu?
Nie, koledzy zrobili zrzutkę na moją obronę. Adwokat to odwołanie nawet bez porozumienia ze mną napisał, dlatego że uważał się za pełnomocnika zespołu, który go zaangażował. Po tych odwołaniach odbyła się zaoczna rozprawa przed sądem wojewódzkim, gdzie skasowano ten wyrok i sprawę ponownie przesłano do Iławy. Wtedy adwokat zawiadomił mnie, że zrzeka się mojej sprawy, bo dzieją się takie rzeczy, które są dla niego zaskakujące i na które on nie ma wpływu. Odbyła się trzecia rozprawa w Iławie, na której już byłem obecny. Świadkowie jeszcze raz byli przesłuchiwani, bo prokurator podtrzymywał oskarżenie. Sąd po krótkiej naradzie uchylił wyrok.
Czyli ten trzeci sąd oczyścił Pana z zarzutów. W którym momencie został Pan zwolniony z aresztu?
Na pierwszą rozprawę poszedłem już z domu.
Pełna treść artykułu w styczniowym wydaniu miesięcznika GEODETA
powrót
|