Krzysztof Ziołkowski
Spadające gwiazdy
Oczekiwane Leonidy '98 nie dopisały. Co roku w połowie listopada Ziemia w swym ruchu wokół Słońca napotyka strumień meteoroidów związany z kometą 55P/Tempel-Tuttle. Na niebie obserwuje się wtedy rój meteorów zwany Leonidami. Na czym polega to zjawisko i dlaczego ostatnio wywołało tak wiele emocji?
|
Strumień meteoroidów jest zagęszczeniem cząstek pyłu i okruchów materii obiegających Słońce po torach bardzo podobnych do toru komety, która je rozproszyła wzdłuż swojej orbity. Gdy Ziemia przechodzi przez takie zbiorowisko drobnych ziaren materii, to oczywiście musi dojść do jej zderzeń z nimi. Pierwsze uderzenie przyjmuje na siebie atmosfera otaczająca naszą planetę. Opór, który stawia atmosfera zagłębiającym się w nią z dużą prędkością cząstkom, powoduje ich rozgrzanie do bardzo wysokich temperatur. Ogromna większość z nich spala się więc już w górnych warstwach atmosfery. Bardziej masywne wnikają głębiej, pobudzając do świecenia otaczające je gazy atmosferyczne, poczynając od wysokości około 100 km. Patrząc z Ziemi na niebo można wtedy dostrzec „gwiazdy spadające”, czyli zaobserwować zjawisko meteoru. Np. meteoroid o masie 0,25 g wpadając do atmosfery z prędkością 60 km/s utworzy meteor o jasności takiej, jaką mają najjaśniejsze gwiazdy. Meteory wywołane przejściem Ziemi przez strumień meteoroidów (które poruszają się w przestrzeni w jednym kierunku po torach równoległych) robią wrażenie, jakby wylatywały z jednego punktu na niebie – mówi się o nich, że należą do jednego roju, a jego nazwę wiąże się najczęściej z nazwą gwiazdozbioru, w którym ten punkt (zwany radiantem roju) się znajduje. Nieliczne spośród trafiających w Ziemię meteoroidów są w stanie przetrwać przelot przez atmosferę i spaść na powierzchnię jako meteoryty.
Leonidy (nazwa pochodzi od gwiazdozbioru Lwa, łac. – Leo) nie są rojem szczególnie aktywnym – najczęściej obserwuje się kilkanaście, rzadziej kilkadziesiąt meteorów na godzinę. Ale w ubiegłym roku było zupełnie inaczej. Kometa Tempela-Tuttle’a, która jest Źródłem Leonid, obiega Słońce co 33 lata i na przełomie lutego i marca 1998 roku miała kolejny powrót w pobliże Słońca. Dzięki temu w miejscu swej orbity, w którego pobliżu Ziemia znalazła się 17 listopada, kometa była zaledwie kilka miesięcy wcześniej. Można więc było oczekiwać, że gęstość utworzonego przez nią strumienia meteoroidów będzie znacznie większa, a to mogło zaowocować znacznie efektowniejszym niż zwykle zjawiskiem promieniowania Leonid. Oczekiwania te uzasadniało ponadto wspomnienie wielkiego deszczu Leonid, który wystąpił w 1966 roku podczas poprzedniego powrotu w pobliże Słońca komety Tempela-Tuttle’a. Maksimum aktywności zaobserwowano wtedy w Ameryce, gdzie naliczono około 150 tys. meteorów na godzinę. Ta niezwykła ulewa meteorowa trwała zaledwie kilkadziesiąt minut, ale swą intensywnością dorównała zapewne słynnemu zjawisku na niebie z 1833 r. (pod koniec XIX wieku historyk amerykański R.M. Devens wymienił je wśród 100 najważniejszych wydarzeń w dziejach USA). W nocy z 12 na 13 listopada tego roku mieszkańcy Ameryki Północnej stali się świadkami już nawet nie deszczu, ale burzy meteorów. Przez kilka godzin całe sklepienie niebieskie roziskrzyło się rojem gwiazd spadających. Wzbudziło to ciekawość nie mniejszą chyba niż przerażenie, które ogarnęło ludzi, tym bardziej że wtedy jeszcze nikt nie zdawał sobie sprawy z tego, co się dzieje.
Pełna treść artykułu w styczniowym wydaniu miesięcznika GEODETA
powrót
|