Anna Wardziak, Zbigniew Leszczewicz
Powrót Czarneckiego
Z profesorem Kazimierzem Czarneckim, nowo wybranym prezesem Stowarzyszenia Geodetów Polskich, rozmawiają Anna Wardziak i Zbigniew Leszczewicz
Gratulujemy wyboru na prezesa SGP. Jak Pan się czuje ponownie po dziewięciu latach w fotelu prezesa? Za gratulacje dziękuję. Jest to zaszczyt niewątpliwie, ale i ciężki obowiązek, który mnie zaczyna nieco przygniatać.
Jak określiłby Pan stosunek SGP do młodzieży? Pierwszą sprawą, którą miałem w pamięci występując na zjazdowej trybunie, był właśnie problem młodzieży w SGP. Uważam, że jeśli moje pokolenie nie stworzy warunków, aby geodezyjna młodzież przejęła Stowarzyszenie i uznała je za własne, to popełnimy wielki błąd. Najwyższy już czas zadbać o to, aby nastąpił łagodny transfer spraw zawodu w ręce następnego pokolenia. Jak mamy to zrobić? Dzisiaj młodzi pytają: co nam daje Stowarzyszenie? Jeden z moich kolegów odpowiada prosto: „za 70 zł rocznie jesteś w dobrym towarzystwie”. Ale to chyba nie wystarczy. Chodzi przecież o to, abyśmy razem czuli pewną wspólnotę interesów zawodowych. To, co zdobyli nasi koledzy przez 80 lat istnienia Stowarzyszenia, a przynajmniej to, co przystaje do naszych czasów, musimy wspólnie ocalić dla następnych pokoleń polskich geodetów, zaś resztę przenieść do szacownej historii. Będę perswadował mojemu pokoleniu, aby nie narzekało na młodzież, bo ona jest co najmniej taka jak my, a może nawet lepsza od nas. Po prostu nasza młodzież żyje i pracuje w innych czasach, w zmienionej sytuacji społecznej i ekonomicznej. Aby zbliżyć się do geodezyjnej młodzieży, Stowarzyszenie powinno organizować znacznie więcej imprez, w których młodsi koledzy chcieliby brać udział. Trzeba też dostrzec interes zawodowy młodych kolegów wchodzących do zawodu. Czy my i nasi koledzy, ci, co „obrośli już w piórka”, ci, co mają firmy i nieźle zarabiają, mają rzeczywiście czas na refleksję, na partnerską rozmowę z młodym kolegą inżynierem? Czy też woleliby, żeby młody inżynier przychodził do firmy z dobrze opanowanym systemem komputerowym i „grał na klawiszach”, bo taka jest potrzeba w firmie i to, okrutnie mówiąc, zmaksymalizuje jej zysk? I czy mówiąc o młodzieży nie powinniśmy w gronie szacownych panów sięgnąć do refleksji, co każdy z nas może zrobić w tym zakresie? Czy mamy tylko narzekać, że oni nie interesują się Stowarzyszeniem? Nie można od młodzieży wymagać, żeby wstępowała do Stowarzyszenia i „grzecznie” przychodziła na zebrania.
Pełna treść artykułu w sierpniowym wydaniu miesięcznika GEODETA
powrót
|