Katarzyna Pakuła-Kwiecińska
Cierpliwość nagrodzona
Z Leszkiem Cichym, geodetą i himalaistą, o zdobyciu Mt. Vinson, najwyższego szczytu Antarktydy, rozmawia Katarzyna Pakuła-Kwiecińska
|
Katarzyna Pakuła-Kwiecińska: Jak to się zaczęło? Kiedy wystartowaliście z Polski?
Leszek Cichy: Wylecieliśmy 1 stycznia, a 4 nad ranem byliśmy w Punta Arenas. Samolot na Antarktydę mieliśmy zarezerwowany następnego dnia, ale wylecieliśmy dopiero 11 stycznia. 6 dodatkowych dni w Punta Arenas zafundowała nam pogoda. 11 przelecieliśmy do Patriot Hills i jeszcze tego samego dnia przewieziono nas samolotami do bazy pod Vinsonem. Wieczorem byliśmy w bazie i tam przenocowaliśmy.
Jak wygląda taka baza? Zarówno Patriot Hills, jak i baza pod Vinsonem to tylko namioty. Są one rozkładane na okres letni, a przed zimą zwijane. Baza na lodowcu to jeden namiot, gdzie jest magazyn, kuchnia i sprzęt dla tego, kto siedzi tam przez 3 letnie miesiące.
Czy Marek Kamiński, który szedł do bazy pieszo, zdążył przed wami?
Tak, Marek doszedł 8 stycznia rano. Był w bazie przed nami, ale i tak szedł dłużej, niż planował (zakładał 7-8 dni, a szedł 11). Dużo czasu zajęło mu obchodzenie szczelin, bo nawet na szczegółowej mapie nie wszystkie pola szczelin były zaznaczone.
Jaki jest Mt. Vinson? Czy rzeczywiście spod lodu i śniegu widać gołe skały?
Oczywiście, to są normalne góry.
Jaką różnicę wysokości musieliście pokonać? Od razu z Punta wysadzono nas na wysokości 2200 m. Z tego miejsca mieliśmy prawie 3 km do góry (dokładniej: 2700 m). Następnego dnia po długim, płaskim lodowcu doszliśmy na wysokość 2800 m i wtedy zaczął się straszny wiatr. Zanocowaliśmy więc wcześniej, niż planowaliśmy – zabrakło nam 40 minut! Kolejnego dnia, kiedy wiatr trochę się uspokoił, przenieśliśmy się w to miejsce, gdzie normalnie jest obóz II, i tam czekaliśmy cały dzień. 14 stycznia doszliśmy do obozu III, zostawiliśmy rzeczy i wróciliśmy do obozu II.
Pełna treść artykułu w marcowym wydaniu miesięcznika GEODETA
powrót
|