Katarzyna Pakuła-Kwiecińska, Zbigniew Leszczewicz.
Geodeta dodatkiem do instrumentu?
Pierwsza z planowanej serii dyskusji redakcyjnych odbyła się w połowie września, w kilka dni po zakończeniu konferencji katastralnej w Kaliszu. Do rozmowy zaprosiliśmy geodetów: profesora Andrzeja Majde, przedsiębiorcę i znawcę „prawa geodezyjnego” Bogdana Grzechnika, samorządowca Włodzimierza Kunacha, dyrektora państwowej firmy Stanisława Wudarskiego i prezesa Geodezyjnej Izby Gospodarczej Marka Ziemaka. Ze strony GEODETY w rozmowie uczestniczyli Katarzyna Pakuła-Kwiecińska i Zbigniew Leszczewicz. Ponieważ do rąk naszych dotarł wówczas Dziennik Ustaw zawierający najnowsze regulacje w zakresie organizacji geodezji w Polsce – ta właśnie tematyka, no i kataster, zdominowały nasze spotkanie.
|
Zbigniew Leszczewicz: Niektóre zadania Głównego Geodety Kraju zostały w ustawie sprecyzowane bardzo niejasno, zabrakło słowa kataster w nazwie GUGiK, do urzędu wprowadzono działalność gospodarczą, no i zmiana resortu... Jakie mogą być skutki ustawy na dzisiaj, a jakie są prognozy na przyszłość? Czego należy oczekiwać?
Marek Ziemak: Ja nie widzę specjalnego zagrożenia dla geodezji w związku z podporządkowaniem Głównego Urzędu Geodezji i Kartografii Ministerstwu Spraw Wewnętrznych. Geodezja była już w wielu resortach i na pewno w przeszłości wiele więcej zależało od osobowości prezesa GUGiK niż od resortu. Wydaje mi się, że potrzeba urzędu wzięła się stąd, iż obecnie funkcjonująca administracja nie nadąża z tworzeniem aktów prawnych, za nowymi technologiami, za zmianami prawnymi związanymi z obsługą nieruchomości i co najgorsze w sposób niedostateczny, jeśli w ogóle, nadzoruje działalność ośrodków dokumentacji. Dlatego w kraju zamiast jednej geodezji mamy ich tyle, ile ośrodków dokumentacji albo jeszcze więcej. Mamy nadzieję, że GUGiK będzie dysponował szerszym składem osobowym, co pozwoli mu zająć się tworzeniem aktów prawnych i zasad technicznych, według których geodezja ma działać, oraz nadzorowaniem niższych szczebli administracji geodezyjnej. Natomiast na pewno nie powinien zajmować się działalnością gospodarczą. Jest to z punktu widzenia Geodezyjnej Izby Gospodarczej – a myślę, że nie tylko – błąd w założeniu. Urząd z definicji nie powinien mieć możliwości prowadzenia tego typu działalności.
Andrzej Majde: MSW jest dla mnie fatalne. Najgorsze tkwi jednak nie w ustawach, ale w nas samych. Geodeci się ustawiają, przymierzają, żeby jak najlepiej wylądować i wyszarpać jak najwięcej dla siebie. Moim zdaniem w geodezji niewielkie pieniądze powinny iść z centrali na osnowę i mapę podstawową. Reszta powinna być usługówką. Miasto samo powinno sobie organizować mapę w skali 1:1000, 1:500 czy SIT. To nie interes państwa. Państwo nie jest w stanie wejrzeć w działkę, budynek. Mamy to źle poustawiane, bo nie zmieniło się jeszcze to, cośmy nabyli. Ale kto z funkcjonujących geodetów nie został wychowany w poprzednim systemie, pod tym parasolem? A kto z tych, co podejmują decyzje? I dlatego jestem pesymistą, choć możliwości jest naprawdę wiele. Tylko że w pracy dla innych, a nie dla siebie.
Stanisław Wudarski: Nasza firma wykonuje roboty na terenie całego kraju i obserwujemy, że sytuacja branży geodezyjnej jest bardzo różna. Prawa są dla wszystkich jednakowe, a sytuacja jest różna – dlaczego? Bo ludzie wiodący, mający coś do powiedzenia, są różni i albo działają lepiej, albo gorzej. Wynika z tego, że bardzo ważna jest sprawa obsady GUGiK i stanowiska GGK. Natomiast co do samej ustawy, to oceniłbym ją przymierzając do pewnego modelu. Wyobrażam sobie, że niezbędne są centralne władze geodezyjne, które stanowią normy dotyczące wszystkich najważniejszych dla geodetów spraw. Poza tym jakaś jedna sieć podstawowa powinna być przez te władze kontrolowana i sterowana. I na pewno drobne jednostki nie zajmą się mapą topograficzną.
Pełna treść artykułu w listopadowym wydaniu miesięcznika GEODETA
powrót
|