Jacek Kmiecik
Europa została za nami
„Wielka Libia”, cz. 2 – transport sprzętu, początki prac terenowych. W kwietniu 1982 roku pokonaliśmy z kolumną starów długą drogę do Trypolisu. Przez następnych kilka miesięcy sprzęt rdzewiał w bazie i dopiero we wrześniu ruszyły roboty terenowe. Rozpoczęliśmy od inwentaryzacji istniejących osnów.
Inspektor Ali Ma`atuk nadzoruje pomiary w Braku
|
Trzecia kolumna, do której miałem dołączyć, tak jak poprzednie wyruszała ze Starachowic, gdzie znajdowała się nieistniejąca już fabryka samochodów ciężarowych „Star”. Kolumna składała się z kilku zwykłych ciężarówek i kilku cystern na paliwo i wodę, wszystkie z przyczepami. Samochody odbyły wcześniej przejażdżkę do Szczecina, skąd zabrały ładunek różnorakiego sprzętu, który miały wywieźć do Libii. W ten sposób przejechały kilometry wymagane do pierwszego przeglądu gwarancyjnego. Kiedy dojechałem, wozy w zasadzie były już po przeglądzie, usuwano jeszcze drobne usterki, co trwało do późnego popołudnia. Wreszcie wyruszyliśmy: polonez z Geokartu, mój fiat i 11 starów. Zbyszek Wolański machaniem rąk wyganiał samochody na szosę i uszczęśliwiony wołał, przekrzykując ryk silników: „Zobacz, jaki wspaniały widok!”.
Kolumna rzeczywiście wyglądała imponująco. Jedenaście ciężarówek z zapalonymi światłami powoli sunęło w kierunku Cieszyna. Dotarliśmy tam jednak dopiero nad ranem, prześladowały nas bowiem liczne awarie, zatrzymujące całą kolumnę. Najpoważniejsza wydarzyła się o północy w Zawierciu. W jednym samochodzie na skutek wady odlewu pękł drążek reakcyjny. Rozpoczęło się nerwowe poszukiwanie możliwości naprawy uszkodzenia albo zdobycia nowego drążka. Wreszcie o trzeciej nad ranem w Hucie Zawiercie zrobili nam spaw. Jednocześnie Wolański załatwił w wojskowych magazynach wymontowany drążek z rozbitego stara, był więc zapas. Po trzech godzinach postoju ruszyliśmy dalej, docierając bez awarii do Cieszyna, gdzie mieliśmy zarezerwowany hotel, można więc było trochę odpocząć. • Przygoda w Wiedniu
W Cieszynie dołączyły do nas dwa fiaty z Polservice’u, które miały ubezpieczać kolumnę aż do Genui. Przez Czechosłowację przejechaliśmy bez dodatkowych atrakcji i przed północą wjechaliśmy wreszcie do Austrii, ale stary musiały zostać na granicy, bo dopiero rano miały być sprawdzone przez psa wyszkolonego w poszukiwaniu narkotyków. Nocujemy w małym hoteliku w miejscowości Drasenhofen, dwa kilometry od granicy...
Pełna treść artykułu w lutowym wydaniu miesięcznika GEODETA
powrót
|