Dariusz P. Kowalik
Folwark zwierzęcy 2012
Nawet najlepsi spece wśród Naczelnych Zwierząt nie wiedzieli, że można tak wszystko spieprzyć jak na ekspresówce S2, choć całość ułożono ponoć poprawnie. O innych drogach pisać nie będę, bo nie bywam, ale o „mojej” S2 opowiedzieć muszę, bo było i śmieszno, i straszno.
Na czas wielkich zawodów w piłce kopanej S2 miała się stać dużą szosą w Warszawie. W ramach igrzysk Generalna Dyrekcja Cyrku w Budowie (GDCB) dostała nieograniczone możliwości. A to dotacje ze zwierzęcej integracji, a to jakoweś inne fundusze, byle tylko uszykować dojścia i dojazdy do wielkiej imprezy. Wszystkie zwierzęta zawyły z zachwytu, mówiąc po ludzku – wyniuchały interes.
Na tę okoliczność prosto z prowincjonalnego lasu sprowadzono Głuszca Blendera rodzaju żeńskiego. Postawiono ją na odcinku „drogi”, wychodząc ze słusznego założenia, że drogi budują się same i zepsuć w nich niczego nie sposób. Projekt drogi zamówiono, nie wiedzieć czemu, u Pawiana. Z drogą to on miał tyle wspólnego, że był drogi jak cholera. Według przepisu na „cash flow” zwierzęcej, przeflancowanej prosto z Zachodu, ekonomii.
Blenderka wiedziała doskonale, że Pawian z projektem się nie wyrobi, a przetarg tuż-tuż, bo kibice u bram. Więc kolejnymi aneksami do umowy wspierała go, jak mogła. Pawian projektował, a Blenderka z lisowatymi słała jeden za drugim aneksy, zmieniające termin końcowy, nawet w trakcie przetargowania, a wreszcie podniosła cenę (!). Wszystkim te obsuwy odpowiadały, bo przecież on projektu nie miał, a ona nie wywłaszczyła całej ziemi pod drogę, i tak to sobie trwało. Katastrofa się zaczęła, kiedy u góry wymyślili, że przetargi mają być najświętsze na świecie i już! I decydować ma tylko cena. Z gruntu wiadomo było, do czego to doprowadzi, ale co tam, na początku ma być przejrzyście i świątobliwie, a potem – jak zawsze.
Budowlańcy z całej Europy, mając chrapkę na miliardy, sfrunęli do nas w liczbie mnogiej. Bili się o ten kontrakt tak, że zwierzęta pękały ze śmiechu. Nawet Pawian przecierał oczy ze zdumienia, że ktoś łyknie robotę za takie marne pieniądze. A piękna BB, która przetarg wygrała (nazywać ją będę Bardotką), nie zdawała sobie sprawy, w co wdepnęła...
Pełna treść artykułu w grudniowym wydaniu GEODETY
powrót
|