Andrzej Majde
Czytelnikom pod rozwagę
Rzecz dotyczy GIS-u oraz relacji między tymże a praktyczną geodezją. Podobieństwo tytułu do publikacji Zygmunta Szumskiego ze styczniowego numeru GEODETY nie jest przypadkowe – to właśnie inny Jego artykuł (z numeru kwietniowego) sprowokował mnie do chwycenia za pióro.
Warto na dzień dobry zdefiniować podstawowe pojęcia. Geodezję rozumiemy chyba mniej więcej podobnie, ale z pojmowaniem GIS-u jest gorzej. Proponuję oprzeć się na banalnie prostej definicji opisowej, na którą trafiłem naście lat temu (według zachowanych notatek pojawiła się ona w publikacji Carstensena z 1986 r., ale źródła zacytować nie mogę), gdy los zetknął mnie po raz pierwszy z tą problematyką. Otóż GIS to system potrafiący znaleźć działkę, która: - ma powierzchnię co najmniej 4 hektarów, - leży w strefie przemysłowej [w rozumieniu planu zagospodarowania – AM], - ma spadki nieprzekraczające 10%, - nie jest zagrożona powodzią, - leży w odległości nie większej niż kilometr od drogi głównej, - jest wolna lub wręcz wystawiona na sprzedaż. Ponieważ jest to definicja ilustracyjna, zarówno postawione zadanie, jak i dobór parametrów rozwiązania można dowolnie modyfikować, pod oczywistym warunkiem niewykroczenia poza zakres zbioru danych oraz procedur ich przetwarzania.
GIS aktywny Cechą podstawową GIS-u jest więc po prostu aktywność – możliwość wykonywania skomplikowanych nieraz operacji na podzbiorach danych pierwotnych. To nie mapa, która jest tylko zbiorem informacji wyrażonych w symbolicznym języku graficznym, no i oczywiście nic nie może dla i za użytkownika zrobić; nawet jeśli siedzi w bardzo wydajnym komputerze z wymyślnym oprogramowaniem zdolnym do wyboru warstw treściowych, generalizacji, bibliotek symboli... W najlepszym razie da ona użytkownikowi optymalnie skomponowany podzbiór danych pierwotnych, ale na tym koniec!
Pełna treść artykułu we wrześniowym wydaniu GEODETY
powrót
|