Jerzy Przywara
Zwyczajne marnowanie papieru
Gdy nie zapłacisz rachunku za usługi ośrodka dokumentacji geodezyjnej i kartograficznej, masz pewne jak w banku, że państwo postawi na nogi całą armię ludzi, byś go uregulował do ostatniej złotówki. Gdy od lat szykanują cię w wydziale geodezji miejscowego urzędu, a ty poskarżysz się w końcu na niecne praktyki cwaniaków zza biurek, to masz pewne jak w banku, że nic dobrego z tego nie wyniknie, a w twojej skrzynce na listy wyląduje taka oto korespondencja:
|
„W odpowiedzi na Pana pismo z dnia 27.06.2001 r. uprzejmie informuję, iż ponownie zwróciłem uwagę pracownikom o obowiązku przestrzegania przepisów prawa oraz rzetelnym wykonywaniu zajęć ze szczególnym naciskiem na moralno-etyczną naganność łączenia stanowiska urzędnika z działalnością w branży, nad którą urzędnik sprawuje nadzór merytoryczny lub wydaje decyzje administracyjne”. W zakończeniu może się jeszcze znaleźć kurtuazyjne: „Wyrażam nadzieję, że podobne przypadki nie będą miały miejsca i dalsza współpraca [...] z Wydziałem Geodezji układać się będzie bez zastrzeżeń”.
Analiza Pismem tym prezydent Radomia odpowiedział panu K. na skargę dotyczącą pracy podległego mu Wydziału Geodezji. Gdyby nie podpis sekretarza Rady Miasta, można by sądzić, że to fragment kabaretowego monologu. Prezydent, jak czytamy, zwrócił bowiem uwagę podległym sobie pracownikom o obowiązku przestrzegania prawa, chociaż terminu „zwrócić uwagę” nie zna żaden kodeks, a tylko pod kodeksowe paragrafy podlega łamanie przepisów, o których mówiło pismo pana K. z czerwca 2001 r. Mało tego, prezydent sam przyznaje, że praktyka ta jest w jego urzędzie zjawiskiem dość normalnym, bo pracownikom ową uwagę zwrócił ponownie. Swoją bezradność w stosunku do działania tegoż wydziału podkreślił we fragmencie o obowiązku rzetelnego wykonywania swoich zajęć przez urzędników. Można więc wywnioskować, że na co dzień są one wykonywane byle jak. W końcowym fragmencie, chyba dla „rozmiękczenia” adresata skargi, jest jeszcze coś o moralności i etyce. Zupełny bełkot. W tym jednym zdaniu radomska władza kompromituje się do cna. Gdyby sprawa nie dotyczyła geodezji, przeszlibyśmy nad nią do porządku dziennego. Nie takie kwiatki można znaleźć codziennie w gazetach czy telewizji. Jednak skarga firmy państwa K. dotyczyła, w dużym skrócie, kumoterskich układów w radomskim Wydziale Geodezji.
Odgrywanie K. w swej naiwności myśleli, że od tej chwili sytuacja ulegnie poprawie. Oni skupią się na prowadzeniu firmy, a urzędnicy Wydziału wezmą do serca połajankę prezydenta i zajmą się tym, czym powinni. No i się zajęli. Jak łatwo się domyślić, teraz firma K. znalazła się na celowniku radomskich geodetów w zarękawkach. Najbardziej efektywnym sposobem na „niesfornych” klientów każdego ośrodka jest kontrola operatu na tzw. głupiego Jasia. Polega ona na znajdowaniu w nieskończoność czasem prawdziwych, ale najczęściej wyimaginowanych błędów w dostarczonej dokumentacji. Innymi metodami są: żądanie spełnienia dodatkowych (wymyślonych przez inspektora) i zupełnie zbędnych czynności, przetrzymywanie petenta przez długie godziny pod drzwiami i trudne do udowodnienia – odkładanie teczki z aktami na spód szuflady. Do tego dochodzą zwykle: lekceważące traktowanie, puszczanie plotek i inne chwyty z gatunku „niemoralnych” i „nieetycznych”. Patologiczny system powoduje, że dzisiaj archiwiści dzielą i rządzą w geodezji a w głowach pomieszały im pomysły typu „Ośrodek – centrum GIS” (czytaj „biznesu”). Tym samym byle jaki urzędniczyna może bezkarnie zablokować każdą robotę pod – w gruncie rzeczy – dowolnym pretekstem. Jeśli w jego ręce trafi operat bezpośredniego konkurenta na rynku, konflikt jest nieunikniony, a efekt łatwy do przewidzenia.
Pełna treść artykułu we wrześniowym wydaniu GEODETY
powrót
|