Zygmunt Szumski
O mazakach i pajacykach
Ostatnio rzadko piszę nie dlatego, żem się tak bardzo w latach posunął, jeno ogarnęło mnie zniechęcenie. Jak wiele Koleżanek i Kolegów wie, pracuję w łódzkim Miejskim Ośrodku Dokumentacji Geodezyjnej i Kartograficznej, a prawie w każdym numerze GEODETY jest przynajmniej jeden kącik, gdzie się generalnie „dokłada” pracownikom ODGiK-ów. Dzieje się tak nie od miesięcy, ale od dwóch lat.
Wstęp smutny Wytworzona została taka atmosfera, że strach się na geodezyjnej konferencji przyznać do pracy w ośrodku dokumentacji geodezyjnej i kartograficznej, bo człowieka oplują albo mu porysują samochód. W ślad za GEODETĄ zaczęły tak pisać różne gazety, z czołowymi włącznie. W tych artykułach już niczego się nie rozróżnia, najważniejsze słowa to geodeta i geodezja. Skutek taki, że w pewnej szkole nieco wyższej, gdzie prowadzę seminarium dyplomowe, w klubie pracowniczym, przy kawie, usłyszałem wyliczenie „zawodów aferalnych”: lekarz, nauczyciel, geodeta. Potem nastąpił „żart”: no Pan to już z definicji aferzysta, przecież jest Pan nauczycielem i geodetą, a jeszcze na dodatek doktorem! ODGiK-ów w Polsce jest nieco ponad 400, mój zatrudnia ok. 100 osób, ale są też kilkuosobowe (bo skoro nasz powiat to zdrowo ponad 800 tys. osób, a są powiaty po 25 tys.?). Nie wiem, ilu geodetów pracuje w ODGiK-ach (pewnie już w GEODECIE taka statystyka była, ale nie szukam, bo niewątpliwie tam jakieś przykre sformułowanie będzie), myślę jednak, że blisko 2400. Ilu z nich zasłużyło na wytykanie palcami? Może kilkunastu, a może kilkudziesięciu. Bo jeśli wszyscy, to znaczy, że każdy, kto się w ODGiK-u zatrudni, musi taki być. Więc może słusznie także i ci, którzy nie pracują w żadnym ODGiK i z zadowoleniem czytali niektóre artykuły, teraz spotykają się z takimi żartami, jak ten powyżej?
Pełna treść artykułu w marcowym wydaniu GEODETY
powrót
|