Jerzy Przywara
Droga na manowce
W krajach cywilizowanych geoinformacja jest towarem, takim samym jak samochód, czy telewizor, bez względu na to, czy się to komuś podoba czy też nie. Gdy patrzymy na krajowy rynek, nasuwają się jednak wątpliwości, czy wiedzą o tym ci, którzy wiedzieć powinni, i czy nie jest tak, że gdy jedni mówią o towarze, inni mają na myśli zakazany owoc. Abstrahując tu od całej sfery pitowo-zusowskiej, z definicji nastawionej na walkę administracji z obywatelem, można pokusić się o stwierdzenie, że w tej dziedzinie sytuacja wygląda u nas równie pitowo, co zusowsko.
|
Ważną rolę geoinformacji i jej rynkowy charakter już dawno dostrzeżono na Zachodzie. Dobrze widoczne jest to w USA, gdzie nowoczesne technologie znajdują o wiele większe odbicie w tworzonym prawie, niż to ma miejsce w Europie. Kierunek, w jakim podąża światowa czołówka, wskazała dyrektywa prezydenta USA (z 11 kwietnia 1994 r.), dotycząca powstania Narodowej Infrastruktury Danych Przestrzennych (NSDI – National Spatial Data Infrastructure). Jednym z założeń tego aktu jest dostępność danych i informacji przestrzennych dla wszystkich obywateli, ochrona prawa własności danych licencjonowanych, wprowadzenie standardów technicznych. Inicjatywa ta w połączeniu z nieskrępowaną działalnością rynkową i postawieniem przez państwo na postęp w dziedzinie nowych technologii wpłynęła na szybki rozwój firm zajmujących się zbieraniem, przetwarzaniem i analizowaniem danych oraz produkcją odpowiedniego sprzętu i wyposażenia. W Unii Europejskiej idea budowy odpowiednika NSDI nabrała realnych wymiarów dopiero dwa lata temu, z chwil ą uruchomienia przez Komisję Europejską projektu o nazwie INSPIRE (Infrastructure for SPatial InfoRmation in Europe). Wpisuje się on w scenariusz szeroko zakrojonych działań UE zmierzających do zmiany dotychczasowego wizerunku Europy i dotrzymania kroku Ameryce. Już od 1984 r. realizowany jest cykl tzw. programów ramowych, zogniskowany na rozwój nauki i komercyjne zastosowanie jej zdobyczy. W dużej mierze projekty unijne współfinansowane są przez kapitał prywatny, a wszystko to zmierza do realizacji jednego z kluczowych punktów deklaracji lizbońskiej z marca 2000 r., który mówi, że do 2010 r. Unia Europejska ma dysponować gospodarką opartą na wiedzy – najbardziej konkurencyjną i dynamiczną na świecie. Jest kwiecień 2004 r. Za miesiąc będziemy członkami towarzystwa, które deklarację ową spisało i konsekwentnie – choć z wielkim trudem – realizuje.
U nasz...
O ważkości geoinformacji nie trzeba chyba już dzisiaj nikogo przekonywać. Szacuje się, że około 80% decyzji podejmowanych przez każdą administrację związanych jest właśnie z dysponowaniem danymi przestrzennymi. Zdefiniowany niedawno przez GUGiK Krajowy System Informacji Geograficznej (KSIG) to próba uporządkowania polskiego bałaganu w tej materii. Według zapewnień płynących z Urzędu, w ramach KSIG mają funkcjonować różne geodezyjne twory, w większości budowane od wielu lat. U góry systemu ma być Baza Danych Ogólnogeograficznych (BDO, skala 1:250 tys.) – inicjatywa paneuropejska organizacji Eurogeographics, niżej mapa wektorowa (VMap Level 2, skala 1:50 tys.) – dzieło służb wojskowych i cywilnych, dalej Baza Danych Topograficznych (w uproszczeniu – mapa topograficzna w skali 1:10 tys.). Na najniższym piętrze systemu (chociaż chyba już nie geograficznego) jest mapa zasadnicza oraz ewidencja gruntów i budynków – podstawa systemów informacji o terenie (to skala miasta lub powiatu) i katastru. Wszystko docelowo w jednorodnym układzie odniesień przestrzennych. Tak wygląda teoria. A w niej wykresy, tabele i schematy, na których wszystko do siebie pasuje, bazy bezproblemowo się „ładują”, całość jest „funkcjonalna”, „zestandaryzowana” i „user friendly”. Pozostaje to tylko „wdrożyć”, nie zapominając o wcześniejszym „zintegrowaniu”.
Pełna treść artykułu w kwietniowym wydaniu GEODETY
powrót
|