Janusz Bojar
Zapiski biegłego
W swoim czasie musiał się człowiek sporo po polach, urzędach, archiwach i sądach nabiegać, aby trudy te mogły zostać uwieńczone sukcesem zawodowym. Niektórzy nawet twierdzą, że to z powodu tego biegania nazywają nas w sądach „biegłymi”.
|
Jakiś czas temu trwały na łamach naszych branżowych pism ortodoksyjne „boje” prowadzone między geodetami-wykonawcami a geodetami-urzędnikami usiłującymi poprawiać swój byt. Ci drudzy tłumaczyli, że wykonując dodatkowe prace na zlecenie, zarabiają na „coś do chleba” w godzinach wypoczynku, w soboty, niedziele i inne dni wolne od pracy. Zawsze byłem zdania, że pełnienie funkcji biegłego sądowego jest bezpieczniejszym, choć mało efektywnym wariantem doraźnego poprawiania swojej sytuacji materialnej. Nie narażając się na zarzut korupcji lub nadużywania stanowiska, można pogłębić swoją sprawność techniczną (uwikłaną w gąszcz absurdalnych przepisów formalnych) oraz wiedzę na temat skomplikowanych stosunków własnościowych. Podkreślić tu wszakże należy, że biegły – w odróżnieniu od adwokata – nie jest związany lojalnością wobec jednej z licznych stron sporu. Rzekłbym nawet, iż ma obowiązek dostarczyć obiektywne dane, które posłużą sądowi do rozstrzygnięcia sprawy. Zajęcie biegłego nie jest, niestety, zbyt intratne. Nie zapewnia regularnych dochodów, ale czasem po krótszym lub (zazwyczaj) dłuższym oczekiwaniu można jednak otrzymać gratyfikację. Zwykle pozostaje satysfakcja, że pomogło się (przynajmniej na pewien czas) załagodzić jakiś zapiekły, długotrwały spór rodzinny czy sąsiedzki. Bo zazwyczaj jesteśmy wzywani do łagodzenia sporów o własność lub spadek. Od naszej pracy często zależy rozdysponowanie dóbr znacznej wartości, ale z tego zyski czerpie głównie notariusz.
Pełna treść artykułu w marcowym wydaniu GEODETY
powrót
|