Katarzyna Pakuła-Kwiecińska
W życiu trzeba mieć szczęście
Rozmowa z profesorem Henrykiem Leśniokiem w 91. rocznicę urodzin
Katarzyna Pakuła-Kwiecińska: W 1983 r. zaczęłam studia na Politechnice Warszawskiej i od razu trafiłam na Pana wykłady z geodezji pierwszej... Henryk Leśniok: I jak pani dzisiaj patrzy na wybór swojej drogi życiowej?Jestem bardzo zadowolona.
To miło słyszeć. Ja całe swoje życie zawodowe spędziłem w służbie geodezji: najpierw w Głównym Urzędzie Pomiarów Kraju, a następnie na Politechnice Warszawskiej. Przez pewien okres pracowałem równolegle na dwóch etatach. W GUPK zatrudniono mnie w dniu, w którym wyszedł dekret o jego utworzeniu (czyli 30 marca 1945 r.), jako chyba 14. pracownika.
Od czego GUPK zaczynał? Najważniejszą rzeczą w tym pierwszym okresie było zebranie wszystkich materiałów i instrumentów, które w czasie wojny, szczególnie jak się Niemcy wycofywali, rozproszyły się po całym kraju. Musieliśmy ich szukać, a przez 20 lat polskiej służby geodezyjnej (1919-39) sporo się tego nazbierało: map, danych liczbowych, no i sprzętu.
Czy Niemcy, wycofując się, niszczyli zbiory? W Niemczech kataster był świętością i w geodezji zawsze panował porządek. Nic nie niszczyli, tylko wywozili i jeszcze notowali dokąd. W związku z tym bez większego trudu wszystko można było znaleźć, choćby nawet w głębi Niemiec. I na ogół materiały były w całości, czego nie można powiedzieć o tych, które się dostały w ręce armii nacierającej ze Wschodu. Rosjanie nie mieli zrozumienia dla dokumentów geodezyjnych, a wielkie straty wynikały przede wszystkim ze złego obchodzenia się z materiałami geodezyjnymi, nie mówiąc już o tym, że je celowo dekompletowali.
Problemom związanym z poszukiwaniem materiałów towarzyszyły wówczas braki kadrowe. Wiemy, że wielu geodetów albo zginęło w czasie wojny, albo wyemigrowało. A jak wyglądała sprawa wyposażenia w sprzęt pomiarowy? Najgorzej, sprzęt zaginął prawie w całości. Zachowały się pojedyncze lupy, lunety, zespoły obiektywów itp. W sprawie jednego zespołu obiektywów z aparatu, który reprodukował mapy do naturalnej wielkości, byliśmy wzywani aż do Urzędu Bezpieczeństwa i tam negocjowaliśmy jego zwrot.
Gdzie były robione pierwsze zakupy najniezbędniejszego sprzętu? Początkowo głównie u Wilda w Szwajcarii. A to dlatego, że Wild miał przed wojną u nas dobrego przedstawiciela. Nie tylko podarowali nam pojedyncze sztuki – czym nas ujęli – ale i zaoferowali bardzo dogodne warunki zakupu. Ja zresztą osobiście zawdzięczam Wildowi dużą rzecz, bowiem dzięki możliwościom korzystania z teodolitu astronomicznego Wild T4 mogłem opracować swoją pracę doktorską na temat wyznaczania azymutu celu ziemskiego z obserwacji par gwiazd.
Pełna treść artykułu w majowym wydaniu GEODETY
powrót
|