Jerzy Przywara
Uzdrowić geodezję
Kwietniowe konferencje w Elblągu to forum, na którym kierownictwo GUGiK z reguły przedstawia bilans z działalności oraz plany na przyszłość. Dwa lata, które upłynęły od objęcia sterów przez tandem Jolanta Orlińska i Jacek Jarząbek (GGK i wiceprezes GUGiK), to wystarczająco długi czas, by oczekiwać konkretów. I konkrety były, a nawet przeszły najśmielsze oczekiwania.
|
Gdyby wziąć pod uwagę tylko to, co na konferencji w Elblągu mówił Marian Brożyna, podlaski inspektor nadzoru geodezyjnego i kartograficznego, Prawo geodezyjne i kartograficzne należałoby czym prędzej napisać od nowa. I aż dziw bierze, że do tej pory wszystko się jeszcze jakoś kręci. A przecież jego głos nie był odosobniony. Na 16 województw mamy aż cztery różne sposoby usytuowania wojewódzkiego nadzoru geodezyjnego. Z reguły WINGiK jest dyrektorem lub zastępcą dyrektora wydziału zajmującego się innymi, ważniejszymi niż geodezja dziedzinami (infrastrukturą, gospodarką nieruchomościami, rolnictwem). W jednym przypadku jest zaledwie kierownikiem oddziału w jakimś wydziale. Niska ranga to małe możliwości, niewiele pieniędzy i słaby kontakt z wojewodą. Poza tym, jak skutecznie kontrolować geodetów powiatowych i wykonawców, jeśli w ciągu ostatnich pięciu lat w inspekcji geodezyjnej w Podlaskiem zatrudnienie zmniejszyło się o 40%? Może więc w powiatach, które mają w geodezji najwięcej do zrobienia, jest lepiej? W Podlaskiem, jak wynika ze statystyki, należałoby od ręki zwiększyć zatrudnienie o 20%, żeby jako tako realizować zadania nałożone na samorząd. Tych stale przybywa, a zatrudnienie ani drgnie od dziesięciu lat. No, ale gdyby nawet można było je wszędzie zwiększyć, to ilu ludzi trzeba byłoby mieć, by rzetelnie skontrolować 25 364 operaty, które w 2008 r. wpłynęły do stołecznego Biura Geodezji i Katastru? Albo 9639 operatów, które geodeci złożyli w PODGiK w Środzie Śląskiej (Dolnośląskie)? Dzisiaj w całej administracji geodezyjnej pracuje około 9 tys. osób. Czy zatem do wykonania statutowych zadań zatrudnienie powinno sięgnąć: 12, 15 czy może 20 tysięcy? Czy ktoś potrafi określić tę granicę? Nie ma chyba w kraju geodety powiatowego, geodety województwa czy WINGiK-a, który twierdziłby, że ma za dużo pieniędzy w budżecie. A ile tych pieniędzy jest faktycznie? W ubiegłym roku wpływy z samego PFGZGiK osiągnęły 270 mln złotych. W administracji powiatowej wydano: na płace ok. 310 mln zł, na prace geodezyjne i kartograficzne – 150 mln, na inwestycje – 80 mln. Budżet GUGiK to ok. 40 mln, a wojewodów – 150 mln zł. Do tego doszły niemałe kwoty z programów unijnych i z kas marszałków. Tylko na kataster poszło w 2009 r. 110 mln zł (w ostatnich dziesięciu latach – miliard). Sporo tego było. Warto więc zapytać: ile w końcu pieniędzy trzeba, żeby wszyscy byli usatysfakcjonowani? Miliard, dwa czy więcej?
Oczywiście, utyskiwanie, że jest za mało ludzi i pieniędzy, a za dużo roboty, to nie tylko cecha polskiej administracji. Tak jest chyba wszędzie. Naszym polskim wkładem jest natomiast to, że z ust urzędnika administracji publicznej można usłyszeć, że cała geodezyjna struktura jest zorganizowana bez sensu, a państwo nie panuje nad sytuacją. Co więcej, od 250 osób (w większości urzędników uczestniczących w konferencji) dostaje on za tę diagnozę oklaski. Wspomniany wcześniej Marian Brożyna zestawił wnioski, jakie wyciągnął z pracy w podlaskim urzędzie. Znalazło się wśród nich: ujednolicenie statusu WINGiK-ów i geodetów województwa, wzmocnienie pozycji inspektorów w relacji do starostów i wykonawstwa geodezyjnego, przyspieszenie prac nad cennikiem opłat (z uwagi na przegrane procesy sądowe niektórych starostów), uchylenie wszystkich przepisów wydanych przez starostów, geodetów powiatowych i kierowników ODGiK-ów (jako niezgodnych z prawem!). Wskazał także na patologie w powiatach, czyli: tolerowanie dorabiania na boku przez pracowników ośrodków, niechęć starostów do finansowania szkoleń kadry i tworzenie prawa powielaczowego. Zaproponował dwie drogi wyjścia z sytuacji, mniej i bardziej radykalną, z utworzeniem agencji katastralnej lub połączeniem katastru z gospodarką nieruchomościami. Symptomów choroby przytaczano więcej. Alicja Meusz, która przez ponad 10 lat była geodetą powiatowym w Środzie Śląskiej, wymieniła archaiczne zarządzanie ośrodkami, brak jednoznacznych uregulowań, co jest, a co nie jest tzw. zasobem i jak go można udostępniać. Tomasz Myśliński wskazał w swym referacie m.in. na brak jednolitego modelu działania służby geodezyjnej i kartograficznej, potrzebę wprowadzenia pojęcia katastru 3D, niespójne modele danych. Swoje „cegiełki” dołożyli goście spoza branży: Janusz Dygaszewicz, dyrektor Centralnego Biura Spisowego w GUS, i Robert Pośnik, dyrektor Departamentu Baz Referencyjnych w ARiMR. Mówili o bieżących zadaniach swych urzędów i relacjach z nami. Było o owocnej współpracy z geodezją, bazach referencyjnych, terabajtach danych i milionach pól zagospodarowania do policzenia. Ciekawe jednak, jak długo jeszcze będziemy musieli przy tej okazji oglądać te błędnie wykreślone granice działek i te poskręcane obręby – ewidentne knoty polskiej myśli geodezyjnej? ...
Pełna treść artykułu w majowym wydaniu GEODETY
powrót
|