Mniej roboty z robotem
Zainteresowanie polskich geodetów tachimetrami robotycznymi szybko rośnie. Wielu z nich dostrzegło już, że czasem warto kupić droższy sprzęt, by później więcej oszczędzić. Ale nie tylko o pieniądze tu chodzi!
Gdy jeszcze kilka lat temu rozmawiałem z krajowymi dystrybutorami sprzętu pomiarowego, wielu z nich narzekało, że popyt na tachimetry z serwomotorami jest u nas bardzo niewielki, tymczasem na Zachodzie są one standardowym wyposażeniem firmy geodezyjnej. Zasadnicze przyczyny takiego stanu rzeczy były trzy. Po pierwsze, wysoki koszt instrumentu – w okolicy 100 tys. zł lub nawet więcej. Po drugie, niskie zarobki geodetów, przez co taniej zatrudnić dwóch pracowników do obsługi sprzętu niż kupić kosztowny instrument do pracy jednoosobowej.
Po trzecie, do stosowania tego sprzętu zniechęcał konserwatyzm PODGiK-ów, których część nie godziła się na użycie pewnych zaawansowanych funkcji tego sprzętu (szerzej pisaliśmy o tym w GEODECIE 5/2012).
fot. GeoMax
Powiew optymizmu
Dziś dystrybutorzy są już w ewidentnie lepszych nastrojach – zgodnie podkreślają, że zainteresowanie geodetów zmotoryzowanymi tachimetrami znacznie wzrosło. Różnice odnoszą się co najwyżej do tego, kiedy ten wzrost był najszybszy. Większość obserwuje go właśnie teraz (np. TPI, Geotronics Dystrybucja, Geoline czy NaviGate). Ale już np. z perspektywy firmy Leica Geosystems po fali wzrostów w ostatnim czasie popyt na tachimetry zmotoryzowane wyhamował, choć wciąż utrzymuje się na wysokim poziomie. Ale jaki jest konkretnie ten popyt? W TPI 1/5 sprzedawanych tachimetrów to „roboty”, w Leica Geosystems – 60%, a w Geotronics Dystrybucja – aż 3/4. Michał Polański z NaviGate dodaje, że choć w przypadku jego firmy ten udział wynosi 35%, to same zapytania klientów już w zdecydowanej większości odnoszą się dziś do „robotyków”. Adam Domagała z firmy Geoline ocenia natomiast całkowity popyt w kraju na 300 sztuk tych instrumentów rocznie, oczywiście z tendencją wzrostową. Jeśli chodzi o pole zastosowań, zmotoryzowane tachimetry są wykorzystywane przez polskich geodetów przede wszystkim przy obsłudze inwestycji drogowych i kolejowych, gdzie – jak wiadomo – jest mnóstwo to mierzenia i tyczenia. Dystrybutorzy są jednak zgodni, że sprzęt ten – dzięki swojej elastyczności – coraz częściej wykorzystywany jest również w prostszych pracach. – Nie znam geodety, który po zakupie tachimetru robotycznego w ogóle rozważałby powrót do klasycznego instrumentu. Osobiście uważam „robotyka” za jedyny słuszny wybór dla firmy, która w swojej pracy bazuje na geodezyjnych instrumentach optycznych. Różnica w komforcie i szybkości pracy jest po prostu ogromna – komentuje Michał Polański z NaviGate.
Wybór większy, ceny niższe
Co spowodowało tę robotyczną rewolucję? Przede wszystkim spadek cen sprzętu. Choć część dystrybutorów tradycyjnie ich nie ujawnia, to można powiedzieć, że dziś właścicielem zmotoryzowanego tachimetru można się stać już za wyraźnie poniżej 50 tys. zł. Oczywiście pamiętajmy, że niższa cena z reguły przekłada się na gorsze parametry oraz ograniczony wybór funkcji, o czym piszemy dalej. Warto więc zastanowić się, czy „stać nas na oszczędzanie”. Ale jeśli ktoś faktycznie nie może sobie pozwolić na sprzęt z wyższej półki, to niech rozważy kupno używanego (na eBay-u są oferty nawet poniżej 10 tys. zł) lub – w przypadku sporadycznych, bardziej wymagających prac – jego wynajem. Z dużym prawdopodobieństwem można przewidywać, że ten spadek cen będzie dalej postępował, bo zmotoryzowane tachimetry trafiają do oferty kolejnych producentów. Początkowo produkowała je tylko „wielka trójka”: Trimble, Leica i Topcon. Później doszły „roboty” z logo Sokkia, Spectra Geospatial czy GeoMax, a dziś w tym zestawieniu mamy zmotoryzowaną nowość marki SatLab. Na tym się nie skończy, bo własną premierę zapowiedział już włoski Stonex. Ponadto od kilku lat krążą plotki, że rynek ten chcą zawojować producenci z Chin. Na marginesie warto zauważyć, że to, iż wciąż nie oferują tego sprzętu, dobitnie świadczy, jak bardzo jest on zaawansowany.
Serwomotory? To się zwróci!
Czytając internetowe dyskusje geodetów, można dojść do wniosku, że dla tych, którzy już mają „robota”, korzyści płynące z jego posiadania są oczywiste. Mimo wszystko warto je wymienić, by przekonać nieprzekonanych. Najbardziej oczywistą zaletą jest to, że do obsługi tachimetru robotycznego potrzebna jest tylko jedna osoba. To ważny argument w czasach, gdy geodeci oczekują wyższych zarobków, a znalezienie dobrego pracownika jest trudne. Oczywiście zakup „robota” nie musi od razu oznaczać redukcji zatrudnienia, ale otwiera drogę, by uwolnione w ten sposób etaty skierować do innych zadań. Wielu dystrybutorów jako kluczową zaletę wskazuje wzrost produktywności. W internecie można nawet znaleźć opracowanie firmy Autodesk, w którym wyliczono, że zwykłym tachimetrem dwie osoby są w stanie pomierzyć 400 punktów dziennie, a „robotem” jedna osoba „obleci” ich 600. Niezależnie od wiarygodności tych wyliczeń nikt nie zaprzeczy, że zysk jest, i to wyraźny. Bierze się on chociażby ze znacznie szybszego celowania na pryzmat, które wykonują za nas serwomotory. Nieporównanie sprawniej idzie także tyczenie, które nie wymaga już komunikacji radiowej czy „na migi” między geodetą przy tachimetrze a tym stojącym z pryzmatem. Nie zapominajmy, że wiele „robotów” pozwala również realizować pomiary hybrydowe (tachimetria + GNSS), co jeszcze bardziej zwiększa produktywność. Nie mniej istotny jest argument dokładnościowy. Oczywiście, pomiar „robotem” ma taką samą dokładność, jak w przypadku pracy dwuosobowej… przynajmniej w teorii. Bo w praktyce bywa tak, że bardziej doświadczony geodeta stoi przy instrumencie, a mniej doświadczony trzyma pryzmat. W takim przypadku ten pierwszy może mieć wątpliwości, czy jego kolega aby na pewno ustawił tyczkę w miejscu, w którym powinien. Przy pracy jednoosobowej takich dylematów już nie będzie. Większa dokładność pracy z „robotem” wiąże się także z mniejszym błędem celowania oraz możliwością pozyskiwania gęstszych danych. Do listy korzyści można wreszcie dorzucić lepszą komunikację geodety z biurem oraz innymi specjalistami na budowie. Jako że „robot” obsługiwany jest z poziomu rejestratora lub – jeszcze lepiej – tabletu, zebrane dane możemy łatwo przetworzyć i przesłać tym, którzy ich akurat potrzebują (choćby do systemów sterowania maszynami). Ta zaleta oczywiście działa również w drugą stronę – geodeta może od ręki zacząć pracować na danych przesłanych mu właśnie z biura. Korzyści te sprawiają, że niektóre firmy budowlane (niestety, na razie głównie na Zachodzie) wprost wymagają od swoich podwykonawców używania tachimetrów z serwomotorami.
Robot robotowi nierówny
Cały czas piszemy ogólnie o „tachimetrach zmotoryzowanych”, ale warto podkreślić, że to bardzo pojemna kategoria sprzętu, wewnątrz której występują spore różnice. Wybierając instrument, warto więc zwracać uwagę na takie elementy, jak:
- stopień automatyzacji – nie każdy tachimetr z serwomotorami (zmotoryzowany) oferuje jednocześnie pracę jednoosobową (tachimetr robotyczny);
- możliwość prowadzenia pomiarów hybrydowych – współpraca z odbiornikiem GNSS pozwala nie tylko prowadzić pomiary w dwóch technologiach jednocześnie, ale także przyspiesza wyznaczanie współrzędnych tachimetru oraz usprawnia wyszukiwanie pryzmatu;
- szybkość serwomotorów – najszybsze tachimetry obracają się z prędkością 180°/s, a najwolniejsze – 45°/s, a to spora różnica;
- mechanizmy śledzenia i rozpoznawania pryzmatu – przejeżdżający samochód, odblaskowa kamizelka czy inne elementy odbijające światło mogą skutecznie utrudnić funkcjonowanie mechanizmów wyszukiwania pryzmatu; na szczęście część producentów jest świadoma tych problemów, oferuje więc technologie udoskonalające tę czynność;
- niezawodność – serwomotory i mechanizm śledzenia lustra bazują na bardzo skomplikowanych technologiach, które bywają podatne na błędy i awarie (o czym piszący te słowa przekonał się na własnej skórze); przed kupnem „robota” warto więc przetestować jego działanie w trudnych warunkach;
- metoda komunikacji – w zależności od instrumentu komunikacja tachimetru z rejestratorem prowadzona jest przez radio, Bluetooth lub wi-fi; jako że każda z tych metod ma swoje wady i zalety, warto rozważyć, która będzie w naszym przypadku najkorzystniejsza;
- dodatkowe narzędzia pomiarowe – „roboty” z najwyższej półki oferują np. funkcję skanowania; oczywiście jest ono wolniejsze niż w przypadku skanerów laserowych, ale w niektórych zastosowaniach będzie wystarczające.
Lek na całe zło?
Po tylu pochwałach pod adresem tachimetrów zmotoryzowanych ktoś mógłby pomyśleć, że rozwiązują one niemal wszystkie problemy pomiarowe, jakie geodeta może napotkać w terenie. Tak oczywiście nie jest, dlatego zakup tego sprzętu należy gruntownie przemyśleć. Dystrybutorzy mogą nas zapewniać, że taka inwestycja zwróci się z nawiązką, ale to nie oni ponoszą konsekwencje ewentualnego nietrafionego zakupu. Bądźmy szczerzy: realia w branży geodezyjnej są dziś takie, że wielu firmom taka inwestycja po prostu się nie kalkuluje. Niewątpliwie warto jednak śledzić ofertę tych instrumentów, bo z roku na rok będą coraz bardziej przystępne cenowo.
Jerzy Królikowski
Artykuł ukazał się w BEZPŁATNYM niezbędniku TACHIMETRY 2019
|